Ostatnio częściej chodzę szlakami Beskidu, niż ulicami miasta. Aż zdarzyło mi się w sobotni poranek przemierzyć najpiękniejszy trakt Nowego Sącza alejami, przez planty, ulicę Jagiellońską do rynku. Miasto jeszcze spało. Mgły zaledwie opadały, by zaraz po nich słońce mogło wstąpić na scenę. Drzewa przyobleczone w jesienne złota i purpury stały w kałużach suchych liści. Te, poleżawszy nieco na skostniałej jesiennej ziemi, zdążyły już zwinąć się w rulony i tutki, jakby osłaniały swe blaszki od chłodu nocy. Moje kroki, odbijające się echem od sądeckich ulic i kamienic, musiały obudzić ptactwo, które zaczęło stroszyć piórka przy porannej gimnastyce. Planty, jeszcze przyodziane w dywany z kwiatów na klombach, zapraszały jak zawsze gościnne, by przysiąść na ławce. Oczy syciły się widokiem rozkwitającej jesieni. Piotrowa Skała pod Dębem Wolności na Sądeckich Plantach stała niewzruszona. To miejsce kusi swoim urokiem i nie pozwala obojętnie przejść pomimo. Tu zawsze trzeba przystanąć, przynajmniej zwolnić i z radością przeczytać słowa, które były podsumowaniem opowieści Papieża o wędrówkach po Ziemi Sądeckiej: "I jesteśmy w Sączu z powrotem..."
Jakim wielkim optymizmem te słowa napawają! Trafność ich wypowiedzi nasuwa skojarzenia z bezpieczeństwem dziecka wyzwolonym świadomością bycia w domu, między bliskimi.
Kiedy wchodzę na planty mam wrażenie, jakbym przechodziła jakimś magicznym przejściem do świata zgoła odmiennego, niż ten na alejach, czy w innych zakątkach miasta. Tam musi się dziać coś niezwykłego, bo magnetyzm tych miejsc hipnotyzuje niemalże.
Łatwo wyobrazić sobie ludzi z wieków minionych, przemierzających trakty miejskie. Wyobraźni zaczyna brakować, gdy chce się przypomnieć wygląd ulic sprzed choćby trzydziestu lat.
Widziałam niedawno oba Sącze w nocnej iluminacji. Kiedyś istniała wyraźna odległość między Starym, a Nowym Sączem. Obecnie granice miast zetknęły się ze sobą, nie ma miejsca na luki w zabudowaniach i zagospodarowaniu Kotliny Sądeckiej. Kiedy wiosną jechałam do Rzymu, widziałam bliźniacze krajobrazy. Florencja leży w podobnej kotlinie - może ciut większej. Kiedyś, w jakimś informatorze turystycznym przeczytałam, że Sądecczyzna jest zwana Toskanią północy. Potwierdzam trafność skojarzenia. Toskanię widziałam zaledwie z okien autobusu, ale serce poderwało się do szybszego bicia na widok podobnych, jak w Beskidzie Sądeckim krajobrazów.
Jednak dla mnie Sądecczyzna piękniej brzmi niż Toskania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz