Od jakiegoś czasu w moim życiu dzieją się takie rzeczy, że w żaden sposób rozumem ogarnąć tego się nie da. Już nie wiem, czy pragnę zanim pragnienie się spełnia, czy spełnienie przychodzi nim pojawi się pragnienie. Jakbym przemierzała pustynię bez troski ni lęku, że braknie mi wody, bo kiedy tylko zaistnieje potrzeba napicia się, od razu pojawia się studnia z czerpakiem.
Kiedy rozpoczynałam tegoroczne integracje miałam chwilę refleksji. Zostałam sama na polu działań warsztatowych. Usiąść w kręgu z nieznanymi trzydziestoma młodymi ludźmi, tak ich zainteresować i tak zająć przez kilka, częściej kilkanaście godzin i sprawić, by byli zadowoleni i w konsekwencji tego radośni wrócili do szkoły, to nie lada wyzwanie. Jeszcze wypracować konkretne efekty - na bazie określonych wartości. Klasa za klasą. Wciąż nowe twarze. Dzieciaki z różnych środowisk...
Ta refleksja podszyta była nawet lękiem, wszak tylko głupiec porywa się bez refleksji z motyką na słońce...
Nie, żebym mój warsztat i moje doświadczenie miała przyrównać do motyki zaledwie!
Krótką modlitwą, trwającą tyle co myśl oddałam całe zaufanie w powodzenie przedsięwzięcia Temu, Który nigdy nie zawodzi.
Pracuję przecież z Młodym Człowiekiem, a praca z nim jest uświęcona czymś dla mnie niezrozumiałym. Długo i solidnie przygotowywaliśmy się do tegorocznych integracji. Począwszy od wniosków wyciągniętych po ubiegłorocznym doświadczeniu, poprzez przygotowanie i rozpisanie projektu oraz szczegółowe zaplanowanie poczynań, aż po realizację zadania.
Odzyskałam spokój i pewność. Jakbym znalazła studnię na pustyni w momencie, gdy pojawiło się pragnienie.
Po tygodniu prowadzenia zajęć integracyjnych, po przyjęciu trzech klas licealnych czuję, że moja trwające tyle, co myśl modlitwa i zawierzenie, już dały spełnienie. Bóg bardzo kocha swoje dzieci. Bóg bardzo kocha mnie.
A ja kocham to, co pozwala mi robić Bóg. I co ze mną robi.
To jest taki mój osobisty Kosmos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz