Rehabilitacja w naszej rodzinie jest towarem pierwszej potrzeby. Naczyniaki na kręgosłupie i przepukliny, złamane biodro, choroba Osgood-Schlattera, wypadająca rzepka, zwyrodnienie kolana, stany zaniku mięśni po unieruchomieniu, stany pooperacyjne, choroby autoagresywne atakujące stawy itd. sprawiają, że rehabilitujemy się na potęgę. Ściślej mówiąc powinniśmy się rehabilitować. Na szczęście przypadki rozłożone są na trzy osoby, choć niestety nierównomiernie i Dużej Małej Dziewczynce przypadło najwięcej (o ironio! była najdłużej karmionym piersią dzieckiem w naszym domu).
Kolejki w służbie zdrowia jakie są, każdy widzi. Przy czym rehabilitacja jest dziedziną, z którą jedynie okulistyka może iść w zawody w kategorii długości oczekiwania na realizację. Tak mi się wydaje, choć mogę być w błędzie.
I tak, korzystając z propozycji lekarza specjalisty, z początkiem lata, a może z końcem wiosny pisałam skargi do NFZ i Rzecznika Praw Pacjenta na niedostępność badań diagnostycznych i zabiegów rehabilitacyjnych. Skargi zaowocowały otrzymaniem z NFZ wykazu placówek rehabilitacyjnych w Nowym Sączu i okolicy i wykazem na wtedy, czyli na lipiec, bo w lipcu otrzymałam odpowiedź, ilości osób oczekujących w kolejce, zestawieniem miesięcznego "załatwienia" (co fachowo nazywa się "skreśleniem z listy oczekujących w miesiącu z powodu wykonania świadczenia") pacjentów w danej placówce itp. wewnętrznych funduszowych sprawozdań. Rzecznik Praw Pacjenta ograniczył się do potrzeby otrzymania odpowiedzi czy i jak sprawę małopolski NFZ załatwił, czyli krótko mówiąc do informacji, czy udzielono mi odpowiedzi. Odpowiedzi, a nie pomocy.
Ze świadomością, że po operacji kolana będę wymagała natychmiastowej rehabilitacji przezornie chciałam donieść wcześniej skierowanie na zabiegi fizjoterapeutyczne, by sobie czekało i dojrzewało, ale w jednej z przychodni (znajdującej się najbliżej domu i najwyżej w tabeli otrzymanej z NFZ, czyli mającej najkrótszy termin oczekiwania) powiedziano mi, że ze skierowaniem z adnotacją, że po zabiegu operacyjnym dostaje się termin poza wszelkim oczekiwaniem, więc wystarczy przynieść skierowanie już po zabiegu.
Wielkie, olbrzymie było moje zdziwienie, gdy dotarłam do przychodni ze skierowaniem otrzymanym właśnie po zabiegu i usłyszałam: październik/listopad. Usłyszałam jeszcze, że nikt w tej przychodni nie mógł mi udzielić innych informacji, gdyż wszyscy, ale to wszyscy mówią jednym głosem, czyli głosem pani, która mnie obecnie - niezbyt uprzejmie, bo kpiąco, niemal szyderczo - przyjmowała. No, poprzednia była znacznie milsza, choć, jak widać, kłamała. Wróciłam do domu i postanowiłam telefonicznie znaleźć przychodnię z krótszym terminem oczekiwania. Już nie olbrzymie, a bolesne było moje zdumienie, gdy w pierwszej przychodni, do której się dodzwoniłam, pani poinformowana o szczegółach, czyli, że jestem po operacji narządu ruchu, kazała mi przyjść ze skierowaniem, bo ona telefonicznie nie będzie udzielała informacji o terminach oczekiwania na zabiegi i niecierpliwym głosem napomniała, że ma pacjentów przy okienku.
Oczywiście, że mogę chodzić, a nawet powinnam, ale nie do kilkunastu przychodni na trenie miasta o powierzchni blisko 60 km². Zwłaszcza w dobie komputerów i telefonii cyfrowej.
Wielkim zderzeniem był kolejny wykonany przeze mnie telefon i rozmowa z pracownicą niepublicznej placówki rehabilitacyjnej, która w sposób rzeczowy i miły poinformowała o wszystkim, co chciałam i potrzebowałam wiedzieć. Na koniec serdecznie zaprosiła, w terminie niemal natychmiastowym (co to jest jeden kwartał oczekiwania w porównaniu do czterech?!), do skorzystania z usług świadczonych przez ich placówkę.
I choć system trudno ruszyć, to czy mogłoby być tak na świecie, żeby wszyscy byli ludźmi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz