To, że zrobiłam dziś placki ziemniaczane nie jest oczywiście szczytem moich osiągnięć kulinarnych, bo pamiętać należy, że wciąż figuruję w statystykach jako "gospodyni domowa", więc skoro musiałam wybrać jakąś specjalność w tym "zawodzie", preferencyjnie potraktowałam gotowanie przed np. takim sprzątaniem, czy prasowaniem... Natomiast zrobienie dziś placków ziemniaczanych jest dowodem na to, że mój płyn mózgowo-rdzeniowy osiąga szczyt swojego wyrównania. I choć dalej mam wrażenie jakbym tonęła, gdy zbyt długo stoję, czy siedzę, i dalej mam zawroty głowy, które doprowadzają w rezultacie do bólu, i choć dzisiaj pojawił się dodatkowy objaw w postaci uczucia gorąca na całej długości kręgosłupa po tym, jak schyliłam się kilka razy, by posegregować i włożyć pranie do pralki, to jednak zrobienie tych placków jest wielkim osiągnięciem w moim powrocie do normalnego funkcjonowania po tzw. zespole popunkcyjnym, jako rezultacie znieczulenia podpajęczynówkowego do artroskopii kolana (prawego). Nawet kolano dziś złagodniało. I przekroczyłam wreszcie próg mieszkania, gdy potrzebowałam wziąć ziemniaki z pojemnika na korytarzu...
Od wczoraj, leżąc, wyobrażam sobie, że stoję na szczycie schodów i usiłuję zejść. Pewnie zejście ze szczytu schodów po operacji kolana jest niczym w porównaniu do zejścia ze szczytu pychy i dumy, na który człowiek z zapamiętaniem wspina się każdego dnia, a który to szczyt tkwi w świecie samotnie jak palec, oddalając od innych ludzi.
Boże daj umiejętność rozeznania ścieżek i dróg życia i ześlij talent niezbędny do odczytywania mapy, szczególnie nakreślonej górami, by móc ominąć szczyty, których zdobywać nie należy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz