Wczoraj wieczorem, gdy trwał mój kolejny powrót, działa się nierzeczywistość. Przemierzałam Dolinę Kamienicy i oto z jednej strony Beskidu, tej strony od Beskidu Sądeckiego, lasy, łąki i pola rozświetlone były ostatnim blaskiem zachodzącego słońca. Natomiast druga strona, ta od strony brata Beskidów - Beskidu Niskiego, pogrążona była w złowrogiej ciemności. Kiedyś byłam już w takiej krainie. Szliśmy przez las, wyznaczonym szlakiem w Królestwie Pani Jaworzyny i podobnie jawił się krajobraz, ale jakby w krzywym zwierciadle widziany: tym razem od strony Popradu las był złowrogi i nieprzyjazny, jakby od tysiącleci zamieszkiwały go strzygi i czarownice i nie pozwoliły rosnąć najmarniejszej nawet roślinie. Ptaki omijały go wielkim łukiem zawracając w przeciwną stronę. Zaś las po drugiej stronie wyznaczonego szlaku jawił się lasem z najpiękniejszej bajki, gdzie rozgrywają się sceny, w których książę wyznaje miłość uratowanej sierocie.
Tak też było i wczoraj. Złowrogie jakieś chmurzyska, ciężkie, jakby ze stali, zawisły nad Niskim bratem Beskidem, a słońce pławiło się tylko w koronach drzew i łąkach Beskidu Sądeckiego, wyróżniając go za czyny jakoweś wielkie.
A pamiętają te wzgórza chłopców, co las na kilka lat obrali sobie za dom, by Ojczyźnie w ciężkich chwilach służyć.
Takim też medalem ze złotych słońca zachodzącego promieni odznaczony został Beskid Sądecki wczorajszej wieczornej godziny.
Tak też się i Beskid Niski zeźlił za to jednostronne wyróżnienie.
A bywało, że chłopcy w latach zawieruchy wojennej przechodzili na stronę niższego brata Beskidu, chwałę przynosząc i jemu.
I dziś starł się w walce straszliwej z Królestwem Pani Jaworzyny Krynickiej - tej samej, co to wespół z Panią na Radziejowej królestwo Beskidu Sądeckiego podzieliły i sprawiedliwie, kobiecą ręką rządzą. Wytoczył przeto Beskid Niski całą armadę chmur ciężkich stalowych, którymi już wczoraj czoło swe okrywał, chmurny na niesprawiedliwość słoneczną. I jak nie zaczął walić piorunami, błyskawicami po ziemiach Pani Jaworzyny ciskać, jak nie rozpłatał tych chmur ciężkich stalowych na niejednej błyskawicy i jak deszczu ulewnego nie spuścił, to aż się woda w strumieniach w rwące rzeki zamieniła. Ulice nawałnicą wody lejącej się z nieba, jak z tamy co puściła, zalał. A rzeka, co Dolinę w tym urokliwym miejscu tworzy, zdawała się szaleć w obłąkańczym pędzie. Dopiero co naprawione brzegi zrywać. Przenosić się z prawej na lewą stronę drogi i złowrogo gnać na złamanie karku w dół, ku Dunajcowi, który spokojnie oczekiwał, by u stóp królewskiego zamku w Sączu przyjąć rozwścieczoną kochankę, co pomiędzy Beskidami jak wstążka zazwyczaj się wije.
Nie mogłam ja widzieć tego wtargnięcia rozzłoszczonej kapryśnicy w objęcia mocarnego kochanka, bo mnie nurt na szczęście nie porwał, ale już sobie wyobrażam, co tam się dziać musiało.
Zaś po szatach Pani Jaworzyny woda spłynęła nie przynosząc jej szkód większych. Natomiast człowiek mieszkający w Dolinie znów dostał po nosie i długo jeszcze będzie skutki szaleństwa rozwścieczonego Beskidu Niskiego z mozołem usuwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz