Wieczór ukołysany do snu poezją wyśpiewaną w jednej chwili zamienił się w noc rozświetloną dwoma księżycami w pełni. To banie latarni zaglądały wprost z ulicy. Podsłuchiwały i podglądały zazdrosne o migotliwe światło świec palonych dla pamięci. Niektórych wypominano wielokrotnie - przyjaciół harcerzy. I choć promień ich światła zgasł już dla świata, nikłych płomyków przybywało z każdym wspomnieniem o każdym przyjacielu. Wielu z tych, co odeszli, znałam osobiście. Z innymi - pomostem pamięci łączy najstarsze pokolenie. Bo do czegóż porównać opowieść osiemdziesięciokilkulatka o swoich wychowawcach, jak nie do bajań o twórcach harcerstwa na sądeckiej ziemi? Ileż legendarnych nazwisk padło w ten zaczarowany wieczór?! Od "Siwej Brody" (prof. Kazimierza Ostoi-Chełczyńskiego), przez Bronkę Szczepańcównę, małżeństwo Żytkowiczów, rodzinę Pawłowskich itd. itd. Wspaniały druh Tadeusz, który był uczniem "Siwej Brody"! Jak cudowną opowieścią jest jego życie! Cały "Szumiący Bór" bogaty w pamięć o pokoleniu, którego nie spotkałam, dzielił się dzisiejszego wieczoru wspomnieniami.
Też tylu odeszło w ostatnim czasie! Nie byli staruszkami. Śmierć zastała ich w pół drogi, wśród wielu niedokończonych spraw. Niektórzy nie zdążyli dzieci wychować; szykowali się do wszystkiego, tylko nie do odejścia w zaświaty. Ktoś wspomniał młodego harcerza, któremu śmiertelna choroba pokrzyżowała zapewne jakiś plan na życie i prócz pamięci nie ma już po nim niczego.
Ile radosnych chwil wychynęło z zakamarków pamięci wszystkich skupionych w harcerskim kręgu wokół światełek pamięci... Te zaś, chybotliwe i nikłe, rozświetlały listopadowy mrok i grzały serca. Jak zawsze. Bo taką mają właściwość, gdy spotkają się razem - ogień i serce w harcerskim mundurze.
|
Harcerskie zaduszki |
|
Harcerskie zaduszki |
|
Harcerskie zaduszki |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz