Z uwolnioną od bandaży nogą po operacji żylaków rozpędziłam się dzisiaj tak na spacerze (rehabilitacyjnym), że powstrzymał mnie dopiero ból kolana, które dosadnie przypomniało o sobie i o tym, że to jednak ono jest głównym bohaterem następujących wydarzeń. Z ledwością pozwoliło mi wrócić do domu, a że zachęcona wczorajszą porcją smażonych powideł, przyniosłam kolejnych kilka kilogramów śliw do przerobienia, musiałam odstać na tych moich biednych nogach jeszcze czas jakiś w kuchni - jako, że nie umiem pracować kulinarnie na siedząco. Omówiłam z Paseczkiem kwestię przepisu na powidła mówiącego, że śliwy należy smażyć przez trzy dni. Owszem, robiły tak nasze babki i matki, gdy dysponowały zwykłymi emaliowanymi garnkami. Bo rzecz cała rozbijała się o przywieranie owoców do dna, konieczność wystudzenia, nawilgnięcia i ponownej obróbki termicznej. Toteż zajmowało to ze trzy dni, tym bardziej, gdy kobieta pracowała zawodowo i w kuchni udzielała się po godzinach. Obecny standard garnków pozwala usmażyć powidło w ciągu jednego dnia, zwłaszcza jeśli ma się, jak ja, cały dzień do dyspozycji. Więc dziś na kolację były gorące powidła, a dom pachnie bajecznie.
Jerzy jest artystą - wykonał wspaniałe szwy na mojej nodze, których nie powstydziłaby się najlepsza hafciarka regionu. Gdy jeszcze nici tkwiły na skórze podziwiałam równy ścieg, tak równy jakby od linijki. Kiedy po siniakach na łydce został nikły ślad, a większość milimetrowych nacięć wygląda jak ginące ślady po ukąszeniu komarów zaś miejsca szyte są gładkie, miękkie i różowe, bandaże wyprane, zwinięte i spakowane (aczkolwiek w gotowości w razie potrzeby bądź konieczności zgodnie z zalecieniem), o operacji świadczą już tylko tkwiące głęboko w niszach po wyrwanych żyłach krwiaki, które przy dotknięciu i chodzeniu są śmiesznie bolące. Jerzy powiedział - miałaś wielkie szczęście, że okoliczności się tak ułożyły, że zabieg mógł odbyć się właśnie wtedy... a ja zapomniałam zapytać, czy nie wie, że "nic nie zdarza się przypadkiem". W czasie rekonwalescencji po (pierwszej) operacji zrobiłam wreszcie kronikę MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ. Druhna Mańcia rozpuściła już za mną listy gończe w internecie i w rzeczywistym świecie. Druhna Mańcia powiedziała kiedyś o sobie - Jestem dzieckiem Stalina - przejęzyczając się haniebnie. Chciała powiedzieć, że wychowano ją w terrorze i przymusie wywiązywania się z narzuconego obowiązku i niezdrowych relacji i zależności między ludźmi. Przy czym wyuczenie obowiązkowości sama chwaliła i chwali jej się, zwłaszcza w zestawieniu z pokoleniem, które przyszło i po niej, i po mnie, czyli pokoleniem jej wnuków a moich dzieci. Więc druhna Mańcia - szefowa hufcowego Kręgu Seniorów - wymyśliła, że dla Gry Miejskiej MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ trzeba zrobić oddzielną kronikę, niezależną od kroniki hufca. A, że MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ wymyśliłam ja i jak dotąd realizuję to zadanie, druhna Mańcia wymyśliła, że i ja powinnam zająć się kroniką. Już w listopadzie ubiegłego roku z funduszu Kręgu Seniorów wysupłała kasę na zakup kroniki i wciąż "nękała" mnie telefonami z pytaniem, czy uzupełniłam wcześniejsze lata. A ja nie miałam ani pomysłu, ani drukarki. W drukarce wyschły dysze, wcześniejszy czas na myślenie o MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ się skończył, a kolejny jeszcze nie zaczął, natomiast ewidentnie realizowałam inne zadania, jak też w tzw. międzyczasie uskuteczniałam lenistwo, druhna Mańcia wyleciała z tym dzieckiem Stalina (tzn. że niby nieobowiązkowa jestem), aż w końcu zaczęła te listy gończe słać. Ponieważ czas zatoczył kolejny krąg a listopad nieubłaganie się przybliżał, zaplanowałam kolejną MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ i zakupiłam drukarkę. Muszę uczciwie przyznać, że część materiałów wydrukował mi dh. Stanisław, ale nie mogłam prosić go w nieskończoność o coraz to nowe, bo kiedy zaczęłam już tworzyć tę kronikę, miałam wciąż nowe wizje. W takich momentach bardzo doskwiera mi moja ułomność artystyczna, ale przecież nie zmienię tego. Po skończeniu kroniki zobaczyłam dopiero tę prawdziwą i najbardziej wymarzoną wizję, ale to się jeszcze da zmienić - zrobić po prostu kronikę od nowa - a już samo oznajmienie druhnie Mańci, że kronika jest gotowa, zaowocowało przyznaniem mi (niestety doświadczenie uczy, że krótkotrwałego i przechodniego) tytułu "JEDYNEJ OSOBY, KTÓRA W TYM HUFCU PRACUJE". Oczywiście obnoszę się z tym tytułem godnie i najprędzej jak to było możliwe poinformowałam instruktorską brać, że obecnie ja jestem TĄ OSOBĄ i póki co nie mam wiedzy na temat, by tytuł ów został mi odebrany i przyznany komu innemu. Wręcz usłyszałam dzisiaj, że druhna Mańcia osobiście zaznaczy na pierwszej stronie, że kronika została zakupiona ze środków "Szumiącego Boru", a opiekę nad kroniką sprawuję ja. A jak druhna Mańcia coś powie, to na pewno zrobi. No i w związku z tym, tym bardziej będę musiała kronikę przerobić, by moje dzieci i wnuki nie musiały się wstydzić za artystyczne i estetyczne partactwo swej matki i babki.
Toteż ta operacja w czasie, który nie był przypadkiem, miała wiele zaleceń do stosowności wtedy właśnie, a nie kiedy indziej. Więc nie o żadne szczęście tu chodzi. Nie mówiąc o tym, że przecież równocześnie z MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ szykuję wyjazd do Lwowa dla 30 osób, i że na ten czas moje nogi muszą być sprawne; bardzo sprawne i niebolące. I bardzo wyraźnie będę to im musiała powiedzieć. Szczególnie kolanu.
;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz