Z końcem października u Dużej Małej Dziewczynki wystąpiły nagłe niepokojące objawy - ból w klatce piersiowej na wysokości mostka i uczucie wielkiego ucisku od zewnątrz, spłycenie oddechu, a na koniec pojawiły się duszności. Każdy, kto doświadczył takich objawów, albo przynajmniej kto ma odrobinę wyobraźni. musi wiedzieć, jak nieludzki lęk wyzwala się w takich okolicznościach w człowieku.
Duża Mała Dziewczynka trafiła do szpitala. Na pediatrię w Nowym Sączu.
Oddział pediatryczny nowosądeckiego szpitala, od kiedy jestem matką, nie miał szczęścia do ordynatorów. Również, od kiedy pamiętam, istniała tam pisana zasada, że żaden lekarz nie udziela informacji o stanie zdrowia pacjentów prócz ordynatora. Tymczasem przy obecnym pobycie Dużej Małej Dziewczynki - zmiana. Lekarz prowadzący rozmawia z rodzicem, udziela mu informacji; sytuacja zdaje się być wreszcie normalna. Ucieszyłam się, bo po ostatnim pobycie Dużej Małej Dziewczynki na tym oddziale i po rozmowie z ordynatorem, który pełni tę funkcję do dziś, nie chciałam mieć już nigdy w życiu z tą osobą do czynienia. Po rozmowie, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami kilka lat temu w gabinecie ordynatora (a miała to być zwykła informacja o stanie zdrowia pacjenta, tzn. mojego dziecka) wyszłam upokorzona i spłakana, a córce przyklejono łatę histeryczki, której najbardziej ze wszystkiego potrzebna jest pomoc psychiatryczna. To było wtedy, kiedy Duża Mała Dziewczynka mdlała na każdym kroku i przy byle okazji. Ordynator - kardiolog dziecięcy zapewniała mocą swojego autorytetu (?), że wiele dziewcząt w tym wieku słabnie i mdleje i nie jest to nic szczególnego. "Nic szczególnego" okazało się dość poważną przypadłością, częścią składową choroby genetycznej. Ale, by diagnozę postawiono, musiałam być głucha na ordynator-dobrą radę, niepokorna wobec zapewnień o tym, że to "nic szczególnego" i posłuchać intuicji i mojego dziecka.
Więc Duża Mała Dziewczynka znów trafiła na pediatrię w Nowym Sączu i rozmawiał z nami lekarz prowadzący, który zasłynął z tego, że umie walczyć. Sławę przyniosła mu wprawdzie walka o swoje, ale skoro umie walczyć o swoje, to przecież tym bardziej będzie walczył o pacjenta, który sam o siebie nie zawalczy, bo jest dzieckiem - myślałam. Raczej się pomyliłam, choć do końca nie jestem pewna. Wierna swoim zasadom, by nie podawać tu nazwisk, powiem tylko, że lekarz nazywa się całkiem tak samo jak zabawka autystycznej Naszej Łaskawości.
Duża Mała Dziewczynka wyszła ze szpitala po 48 godzinach z podejrzeniem niestworzonej diagnozy neurologicznej. Byłam obecna podczas wywiadu i badania neurologicznego i od razu mówiłam, że neurolog przyszła z gotową diagnozą i pod tym kątem prowadziła badanie i wywiad, ale to insza inszość. Mieliśmy czekać na wynik badania immunologicznego, który będzie może za tydzień, może za dwa, raczej za dwa.
48. godzinny pobyt w szpitalu, podejrzenie miastenii i wysłanie materiału do badania nie zlikwidowało jednak dolegliwości Dużej Małej Dziewczynki. Wręcz się nasiliły - duszności powtarzały się kilka razy w ciągu dnia, więc któregoś wieczoru wróciliśmy do szpitala. Po badaniu lekarza dyżurnego i rozmowie z pielęgniarkami zorientowałam się, w jakim kierunku przebiegało kilka dni temu omawianie przypadku mojej córki. - Jeśli czujecie panie jakiś niepokój, to ja oczywiście przyjmę pacjentkę na oddział. I: - A to było tu mówione, że z taką chorobą można żyć przez całe życie i nie wiedzieć o niej, a jak się ją przez przypadek zdiagnozuje, to się potem człowiekowi wszystko dzieje...
Hmmm.
Przemilczałam.
Przez przypadek... można żyć przez całe życie... potem (POTEM) się wszystko dzieje.
Odpowiedziałam pielęgniarce dyplomatycznie:
- Wie pani, przedtem też się działo, tylko wysyłali do psychiatry.
Tu sobie pomyślałam o ordynatorce tutejszej pediatrii i pobycie Dużej Małej Dziewczynki kilka lat temu, omdleniach i "nic szczególnego". O kardiologu, u którego byłyśmy w Sączu prywatnie przy ul. Cieczkiewicza, (pracuje w sądeckim szpitalu), który poniżył, ośmieszył, zdeprecjonował diagnozę innego specjalisty, zdyskredytował matkę w oczach dziecka, zlekceważył dolegliwości. O ginekologu z sądeckiej onkologii, który bez badania USG, po badaniu fizykalnym stwierdził: wszystko jest w porządku, a tymczasem na przydatkach był torbiel przekraczający swoim rozmiarem 7 cm.
Nie mogłam pozwolić sobie na dłuższe wspominki. Musiałam uzbroić się w czujność. Przygotować na kolejny atak.
- Następnym razem, gdy was ktoś będzie wysyłał do psychiatry i lekceważył wasze dolegliwości proszę wstać, wyjść i głośno trzasnąć drzwiami, żeby huk na długo pozostał - powiedziała międzynarodowej słowy profesor genetyki specjalizująca się w zespole Ehlersa-Danlosa, podczas pierwszej wizyty diagnostycznej, na której otrzymałyśmy diagnozę kliniczną. Przepraszam, ja otrzymałam. - Napiszę diagnozę dla pani, będzie dla wszystkich - powiedziała też Pani profesor. Dla niejednego sądeckiego lekarza nie jest to takie oczywiste, że jak najstarszy członek rodziny dostał zaświadczenie o diagnozie klinicznej choroby genetycznej przekazywanej autosomalnie dominująco, to u następnych pokoleń (albo równoległych członków rodziny), gdy występują objawy, chorobę się diagnozuje bez pomocy laboratorium.
Nie zamierzałam kontaktować się z ordynatorką oddziału, czekałam na rozmowę z lekarzem prowadzącym. W tym dniu nie było go jednak w pracy, z jakiegoś powodu wyszłam na korytarz, którym przechodziła ordynatorka, a ta wzięła mnie na cel, bo miała do spełnienia kolejną w swoim życiu misję w stosunku do mnie i mojej córki. Wiadomo, co chciała mi powiedzieć. Co prawda słowo psychiatra nie padło, ale hasło "pilna pomoc psychologiczna" było wiodącym w monologu. Tak, był to monolog, bo ja przez cały czas usiłowałam przekazać pani ordynator informację, że nie życzę sobie rozmowy z nią, ponieważ mam złe doświadczenie.
No przecież mam prawo nie życzyć sobie rozmowy z kimś, nawet jeśli ten ktoś jest ordynatorem oddziału, na którym przebywa mój bliski.
W "rozmowie" na swoje życzenie uczestniczyła Duża Mała Dziewczynka. "Rozmowa" toczyła się na korytarzu. Obok przy stoliku siedziała matka z dzieckiem, dalej studentki, w innych salach byli rodzice u swoich dzieci, korytarzem chodziły salowe, pielęgniarki i inni lekarze.
Duża Mała Dziewczynka padła emocjonalnie. Znaczy - rozpłakała się. Ja trzymałam się do chwili, w której lekarz dyżurny podczas normalnej rozmowy chwilę później, okazał mi ciepło i zwykłe ludzkie podejście. Pani ordynator znów udało się nas upokorzyć, poniżyć, zachować się nieprofesjonalnie, niefachowo, wykazać niewiedzą i niechęcią. Gdy postanowiłyśmy wyjść natychmiast ze szpitala i udałam się do dyżurki pielęgniarskiej, wchodząc usłyszałam jak ordynatorka poucza pielęgniarki: - Jej nic nie jest, to jest histeryczka, ona wszystko zmyśla.
Potem, po kilku dniach, gdy wróciłam na oddział po wypis i wynik badania immunologicznego (ujemny) ordynatorka (która przechowywała u siebie wypis, najwyraźniej czekając na mnie z zamysłem, by nie przeoczyć mojej obecności) podjęła udaną próbę kolejnego upokarzania mnie i mojego dziecka i poniżania na szpitalnym korytarzu. Powtarzałam kilkakrotnie: - Nie życzę sobie żadnego kontaktu z panią, bo wszystkie prowadzą do upokarzania i poniżania mnie i mojej córki, więc proszę ode mnie odejść i nic do mnie nie mówić. Nie skutkowało. Natomiast na korytarzu zjawił się lekarz prowadzący (przechodził po prostu) i w tym czasie ordynatorka podniesionym głosem powiedziała do mnie: - Pani się zawsze awanturuje, to pani mnie upokarza. I ja tego tak nie zostawię.
No tak. I do tego doszło jeszcze zastraszanie i groźby.
Wyszczególniłam kadry z filmu irlandzkiej kampanii społecznej (tego, co powyżej i pod tym linkiem również (https://www.youtube.com/watch?v=eA_AW7ksgSQ&feature=share)). Zamieściłam poniżej i zestawiłam z tym, co mówiła ordynatorka Oddziału Pediatrii Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu. Gdyby komuś chciało się zajrzeć na stronę szpitala w zakładkę pediatrii i zobaczyć jakim sprzętem diagnostycznym oddział dysponuje, a nawet się szczyci, niech zajrzy. Nie podlinkuję tej strony. To tylko dla dociekliwych. Poza EKG i saturacją oraz badaniami laboratoryjnymi nie wykonano mojej córce żadnych badań.
Ona zmyśla - mówiła mi i pielęgniarkom ordynatorka Oddziału Pediatrii Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu. |
Niech pani nie wierzy we wszystko, co wymyśla pani córka - mówił ordynatorka Oddziału Pediatrii Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu. |
Jej nic nie jest, każdy tak oddycha jak ona - mówiła ordynatorka Oddziału Pediatrii Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu. |
Jak ona się zachowuje, ilu tu ludzi ją odwiedza - mówiła ordynatorka Oddziału Pediatrii Szpitala Specjalistycznego w Nowym Sączu. |
A my na to:
Jesteście bardzo dzielne, jestem wstrząśnięta tak odhumanizowaną i niekompetentną postawą. Wspieram mentalnie i życzę zdrowia ile sie tylko da i dużo siły
OdpowiedzUsuńNiestety, taja kampania powinna byc wsrod wszystkich lekarzy przeprowadzona. Tylko zadna firma farmaceutyczna zainteresowana nie jest bo nie ma leku ktory moglaby nam sprzedac...
OdpowiedzUsuńNajlepiej byloby unikac takich miejsc ale nie zawsze mozna sobie pozwolic.
Jestescie mega dzielne!