MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 11 marca 2013

Krzyż za zasługi - z cyklu: Kobiety


Dom datowany na połowę XIX wieku stoi jeszcze, choć od wielu dziesiątek lat zionie pustką. W zamyśle tych, którzy przeżyli pacyfikację wsi, pozostał jako pomnik tamtego tragicznego wydarzenia. I choć pewna kobieta systematycznie przekracza jego próg, by pod jego dachem odnaleźć ciepło matczynego serca, to jednak ostatnią mieszkającą w nim kobietą, była ta rozstrzelana styczniowej nocy 43 roku. W zasadzie nie wiem, o której z kobiet będzie ta opowieść, może słowa tak się ułożą, że i czytelnik, i autorka odczytają prawdę, z którą zaczynamy się zmierzać. Dla jasności powiem, że w tej opowieści kobietą będziemy nazywać ofiarę wojenną, zaś kobietą-dziewczynką jej córkę - dziś staruszkę, od której zasłyszałam tę bolesną historię. Dom jest w opłakanym stanie, tak samo jak były najmłodsze lata kobiety-dziewczynki. Stałam dziś przy nim i trzymając dłoń na spróchniałych belkach odtwarzałam w wyobraźni wydarzenia sprzed 70. lat.
Dom, jak większość domów we wsi zamieszkiwała wielopokoleniowa rodzina. Mieszkali dziadkowie i małżeństwo z czwórką dzieci. Było to jeszcze całkiem młode małżeństwo, najstarsza córka, nasza kobieta-dziewczynka, w noc tragicznych wydarzeń miała zaledwie 9 lat. Jej młodsza siostra miała 6 lat i bracia bliźniacy po 4 lata. Ze wsi położonej w górach wywodziło się wielu uczestników ruchu oporu.  Mężczyźni i chłopcy, którym domem na długie lata okupacji stał się las, do wsi przychodzili pod osłoną nocy i niezwykle rzadko po świeże ubrania i zapasy żywności. Niemieccy okupanci doskonale zdawali sobie z tego sprawę i niejednokrotnie usiłowali zasadzić się na partyzantów, nigdy im się to jednak nie udało. Bali się wchodzić zbyt głęboko w las, bo przecież ludzie z gór z dziada pradziada mieli zbójowanie we krwi i swój las i swoje góry znali, jak żaden inny ludek swojej ojcowizny nie zna.
Ileż to razy kobieta szykowała zapasy jedzenia dla partyzantów, prała znoszone ubrania, cerowała i wreszcie nosiła do lasu! Miała też, w sobie tylko znanym miejscu, magazyn medyczny zorganizowany ze zrzutów spadochronowych. Nieraz jej świekra mówiła, żeby nie narażała dzieci na niebezpieczeństwo, ale przecież sama wykonywała ogrom pracy na rzecz ludzi z lasu. Niejedna wieś tak się angażowała i niejedna kobieta wzięła na swoje barki taki los. Nie było innych czasów jak tylko wojenne i dlatego tak trzeba było, choć tylko serce i wiara ojców dyktowały, co robić, żaden inny obowiązek, ani nakaz.
Kobietę-dziewczynkę spotkałam w szpitalu, leżałyśmy na łóżkach obok. Ja po ataku kamicy nerkowej, ona z obiema nerkami, które przestawały pracować.
- Niech mnie doktory nie namawiają na operację, bo nie będę żyła bez nerek, uwiązana do maszyny. Póki Bóg da, to mi one jeszcze posłużą, a przecie i tak na mnie pora. One, te moje nerki, były tak zmarznięte jak moje nogi.
Tu pokazała mi swoje stopy. Były sine, prawie czarne.
- Do tego były jeszcze obite hitlerowskimi pałami. Pani wie, ja cudem przeżyłam tamtą noc. Wszystkich moich rozstrzelali na moich oczach a mnie mało nie zakatowali. Spaliśmy, był środek nocy, kiedy do wsi wjechały samochody, wyskoczyło esesmanów tyle, co drzew w brzezince koło naszego domu. Wiela ich było. Prawie przy każdym pies rozjuszony, wytresowany do zagryzienia człowieka. Wszystkich z chałup powywlekali, prosto z łóżek. Jaki się gwałt zrobił w jednej chwili, to nawet nie chcę wspominać. Do mnie mamusia zakrzyknęła, bym szybko złapała co ciepłego do ubrania i wyszła jak Niemce kazali, ale moja siostrzyczka, taka malizna jeszcze, nie mogła się dobudzić, to ją te psie syny kolbą karabinu z łóżka wywlekli i tak jak wstała - boso i w koszulinie z flaneli wybiegła na plac na środku wsi. Rodzice po jednym z chłopców na ręce wzięli, dziadkowie szturchańcami i razami popędzani też nic wiele na grzbiet nie włożyli. Większość ludzi boso stała. A staliśmy tam ze dwie godziny. Niemce powiedzieli, że jak ludzie nie wydadzą partyzantów, to rozstrzelają 20 mieszkańców wsi. Partyzanci ponoć akcję zrobili, co strasznie Niemcom zaszkodziła i tak ich z równowagi wyprowadziła, co to potem cała wieś dostała krzyż zasługi za tych partyzanatów, za ich akcje, no i za tę noc przeklętą. Moja siostrzyczka zaczęła kwilić, bo jej mróz ścisnął stopy. Nie namyślając się zdjęłam szybko grube wełniane skarpety z moich stóp, bo zdążyłam je włożyć przed wyjściem i sama zostałam boso, bo przecie starsza byłam, to sobie pomyślałam, że wytrzymam i nie będę gęby darła z zimna. A tak by nas zaraz rozstrzelali. I co tam na wiele się to zdało? Wszystkich moich rozstrzelali.
Tu wielkie łzy potoczyły się jej z oczu. Nie był to żaden płacz, ani tym bardziej teatralny gest. Tak po prostu przez poorane głębokimi zmarszczkami policzki spłynął wolno potok łez, w których zawarta była cała tragedia tamtej nocy i każdego dnia, który po niej nastąpił.
Dom odwiedza, kiedy chce "porozmawiać" ze swoimi. Przekraczając próg, żegna się znakiem krzyża, jakby do katedry wchodziła.
- Bo to przecie katedra najważniejsza. W niej obdarowano mnie życiem i miłością, w niej mnie matula z babką pacierza nauczyły, w niej tatuś hołubił, a dziadek o przykazaniach Bożych prawił. I w niej przyszło przebaczenie dla wroga, co puścił serię z karabinu do moich najmilejszych. Tylko zapomnieć nie mogę... choć rodzinę rojną mam, męża, dzieci, wnuki i prawnuki... przed zapomnieniem strzeż mnie Boże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz