MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 4 grudnia 2015

Sen - mara

To nie był sen. Ja po prostu po raz kolejny umarłam. Żeby się stamtąd wydostać musiałam ułożyć niezwykle skomplikowaną układankę, która raz wyglądała jak chińskie domino, drugim zaś razem polegała na rozwiązaniu zagadki o tematyce zaczerpniętej z Sherlocka Holmesa. Pewnie było tak, że aby zestawić parę klocków pasujących do siebie trzeba było rozwiązać te zagadki. A ja we śnie nie mam lotnego umysłu - pomyślałam, myśląc przecież, że śpię, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że po raz kolejny umarłam.
A może umarłam tylko raz. Ten jeden jedyny, kiedy wydawało mi się, że śpię i śnię, że rozgrywam dziwną grę i ilekroć wydawało mi się, że zaraz zdejmę z planszy ostatnie klocki, coś się knociło i albo kończył się czas, albo kilka ostatnich klocków nie pasowało do siebie. Przy czym, przy każdej nowej rozgrywce tylko na samym początku wydawało się, że klocki są ustawione na jakiejś niewielkiej płaszczyźnie, w pomieszczeniu na stole, a może na ekranie komputera. Kiedy szukałam par od razu czas i przestrzeń nabierały innych wymiarów i okazywało się, że jestem w samym centrum dziwacznych wydarzeń, których dotyczyły zagadki. Dlatego myślałam, że to sen. Bo tylko we śnie można tak poruszać się po różnych przestrzeniach i wydarzeniach, a myśli przeskakują z tematu na temat jak palce fortepianowego wirtuoza.
I dopiero, kiedy strugi gorącej wody lały się po moim ciele, a kot siedział skulony na kuchennym stole poczułam wyraźnie, że byłam w błędzie. Że to nie był sen, tylko śmierć. Musiało mnie zwieść głęboko zakorzenione przeświadczenie, że po śmierci przechodzi się - przynajmniej chwilowo - w niebyt i nicnierobienie. No i że stamtąd się nie wraca, a ja przecież wstaję każdego ranka i przez cały dzień powtarzam czynności, jakich nauczyło mnie życie. Więc, gdy ta gorąca woda spływała po mojej twarzy i dalej w dół po wszystkich krągłościach mojego ciała, jakaś mglista myśl prześlizgnęła się obok, że byłam tam wielokrotnie. I za każdym razem wracałam. Może w końcu udawało mi się ułożyć tę układankę? Tego właśnie nie pamiętam. Za to dokładnie pamiętam każdą nieudaną próbę, zwłaszcza te, które były już prawie na ukończeniu. Wcale nie było mi żal, że się nie udało, bo samo układanie - odnajdywanie klocków chińskiego domina do pary i odgadywanie zagadek, które przeradzały się w wartką, czasami niebezpieczną, za każdym razem pełną przygód akcję było na tyle ekscytujące, że nie chciałam się od nich odrywać. Jak od dobrego filmu. O, właśnie! Każdy powrót z tamtego świata był jak przerwa na reklamy.
Stałam więc oblewana strumieniami gorącej wody i w unoszącej się parze jak w niewyraźnym lustrze widziałam fragmenty życia po tamtej stronie. Mocno uśpiona zapamiętana myśl łechtana oparami gorąca przedzierała się do świadomości z tak wielkim oporem, że prawie niemożliwe było ustalenie jakiegokolwiek ciągu logicznego wydarzeń. I tylko to wwiercające się wrażenie, że to było niejednokrotnie, że wciąż się zdarzało w powtarzalnych sekwencjach... Były tam wszystkie moje zwycięstwa i klęski ustawione na równoważni, która zdawała się tkwić nieruchomo nie przechylając się na żadną ze stron. Były moje uniesienia - te, które powodowały, że mogłam żyć w czasie, kiedy żyłam. Ta miłość, która - odczuwana szóstym zmysłem - zdaje się żądać zapisywania przez wielkie M. Ta, której wzór jest niedościgły i wszystko, co spotyka nas tu, po tej stronie jest marną jej namiastką. To właśnie ta Miłość, odczuwanie jej niezmierzonej bliskości i wielkości powodowało, że wcale nie martwiłam się, gdy układanka rozlatywała się przed samym końcem i wszystko musiałam zaczynać od początku... Najboleśniejsze było wrażenie, że za każdym razem, gdy od nowa umierałam, na samym wierzchu moich uczuć i pamięci tkwiły te ziemskie przyzwyczajenia do ludzi, do ich oczy, koloru włosów, barwy ich głosu i do miłości do nich.
Po żadnej ze śmierci, w rzeczywistości, w której się odnajdywałam nie było nikogo z tych, co umarli naprawdę.
Może to jednak za każdym razem był sen, nie śmierć. Więc wtulam się w ciebie tak, żeby zniknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz