Nikłe światło płynęło od lampki nocnej a ja zastanawiałam się, jaką książkę będę teraz czytała. Wstałam i sięgnęłam ręką ku półce z książkami oczekującymi. Stoją równo jak na apelu. Poukładane malejąco. Nie tematycznie. Gdybym wysiliła wzrok pewnie przeczytałabym tytuły. Na pierwszy rzut oka jednak tego nie zrobiłam. I wtedy zobaczyłam jedyną książkę z podartym grzbietem. Intuicyjnie po nią sięgnęłam i dopiero później dopracowałam myśl, że był to najsprawiedliwszy wybór jakiego mogłam dokonać w przyćmionym świetle, które bardziej nastraja do spania niż do jakiejkolwiek aktywności. Okładka jest w kolorze czerwonym. W odcieniu karminowym. Kolor jak z flagi narodowej. Niefortunne porównanie. Dopiero co wszelkiej maści narodowcy hejtowali autorkę za jej najnowszą nagrodzoną powieść. Ludzkość zmierza do katastrofy. Nie wiem co stało się z moim narodem. Widać Wyspiańskiego kaduceusz wiecznie w ruchu.
Cóż ja poradzę, że moje myśli skłonne są do takich (od)lotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz