Z tym naszym prywatnym rajem, o którym od lat opowiadam legendy, zwłaszcza w upalne dni, to nie jest tak do końca różowo. Raj, wiadomo, został odnaleziony przed laty w czasie tropikalnej pogody, gdyśmy uciekali z nagrzanego do granic wytrzymałości miasta, by przeżyć. Wtedy jeszcze mieliśmy zapał, a może raczej możliwości, bo dziś zapału nie brakuje, by uprawiać wymyślony przez siebie sport pt. strumykowanie. Strumykowanie polega na wejściu w nurt strumienia, potoku, małej rzeki i podążanie ku górnemu biegowi. Dawniej robiło się zawody, kto przejdzie dalej suchą stopą, a idź tu człowieku nurtem górskiego potoku i nie przemocz butów, no idź. Więc w tamtych latach, gdy prócz upałów nic nam nie doskwierało, znaleźliśmy niejeden raj. Obecnie wykorzystujemy te odkrycia i do naszych krain szczęśliwości zabieramy znajomych, choć, gdy nam przyjdzie wybrać się do raju samym, nie narzekamy. Zasadniczy raj na upał jest w nurcie potoku, ale gdy nie trzeba wchodzić do lodówki, raczymy się urokami leśnych polan. I właśnie razu jednego, gdyśmy ze znajomymi nawiedzali jeden z edenów opodal nurtu potoku, naszło nas starsze (starsze, że starsze i starsze od nas) małżeństwo z psem. Pan z wielkim niezadowoleniem oznajmił nam, że to oni tu zawsze wypoczywają, że kiedyś pan sam osobiście zasiał trawę - o! nawet wzeszła i odcina się kolorem od reszty leśnej polany! - i że dziś, znaczy wtedy, przywiózł nawet łopatkę, by usunąć krowie łajna.
Las państwowy, Beskid narodowy, przyroda ożywiona i nie - dzieło Boże. Krótko mówiąc dobro wspólne, ogólne. Ale nie dla pana. Na poparcie słów pana pies zanosił się głośnym ujadaniem. Popatrzyliśmy po sobie dziwnie i nie wiedzieliśmy, czy mamy pozbierać manatki i zmykać w podskokach informując przy okazji właścicielkę Krasuli Haliny i Maliny, by broń Boże nie prowadziła już krów na wypasioną polanę. Ale przekora, którą wszyscy w sobie mamy (w sensie znajomi i my) zwyciężyła. Powiem więcej: uprzejmym głosem i szczerze zaprosiłam starsze (starsze, że starsze i starsze od nas) małżeństwo z psem, by się do nas przysiadło. Pani może i miała ochotę, ale pan popatrzył na nią bardziej niż wymownie, więc pani zajęła miejsce obok pana, a pan tuż za granicą świeżo posianej trawy. Cały czas głośno komentował nasze bezczelne zachowanie, rzucał kamieniami na prawo i lewo rozdrażniając psa, bo przecież wiadomo, że pies nauczony aportowania, kamyrdoli znosił nie będzie. Oberwało się nawet pani z ust pana, ale powzięliśmy poważne podejrzenia, że nie przez nas, tylko pan już taki po prostu jest, że musi na kimś wyładowywać swoje frustracje.
W czasie, który nastąpił po tym zdarzeniu, pan nasadził żywopłot złożony z iglaków i paprotek. Trawa się nie przyjęła, bo i na skraju lasu, pod gęstymi koronami drzew ściele się raczej runo niż trawy i roślinność łąk, ale przynajmniej krowy nie srają.
Czasem spotykamy starsze (starsze, że starsze i starsze od nas) małżeństwo z psem, a panu wciąż przybywa dziwactw. Od jakiegoś czasu, nie wiedzieć w jakim celu, obwiesza pustymi butelkami plastikowymi sterczące kikuty, które pozostały po wyłamanych gałęziach na jodle. Znaleźliśmy prawidłowość w tym zawieszaniu - po każdym pobycie starszego pana z panią i psem przybywa jedna butelka. Butelki niczym się od siebie nie różnią, są półlitrowe i pochodzą z tej samej wody zakupionej w sieciówce dla biedoty, jak to się kiedyś prezes wyraził.
Dziś byliśmy w raju przed starszym (starszym, że starszym i starszym od nas) małżeństwem z psem, ale i tak byliśmy zainteresowani samym centrum raju, więc obrzeża zostawiliśmy nietknięte.
Nasze (nasze i znajomych) głowy są kolebką różnych pomysłów, więc padały różne propozycje, a to, by przesadzić iglaki i paprocie w inne miejsce (inne znaczy w takie, z którego zostały wysadzone), a to by przenieść krowie łajna z powrotem w to miejsce, aż dzisiaj doszło do aktu straszliwej zemsty i wandalizmu z naszej strony: pozbieraliśmy wszystkie butelki, które pan i pani z psem pozawieszali na sterczących kikutach gałęzi i wywieźliśmy je do śmietnika w mieście.
Portret psychologiczny pana.
Pan jest zapewne emerytowanym kolejarzem, który brał udział w niejednym rajdzie im. Lenina organizowanym przez zakładowe POP (dla młodzieży podaję pełną nazwę skrótu POP - podstawowa organizacja partyjna - pisało się oczywiście z wielkiej litery), prawdopodobnie mógł pełnić kierowniczą funkcję POP i swą partyjną władzę nauczył się przenosić na żonę i innych, tj. wszystkich, z którymi ma do czynienia. Obecnie pan jest wiernym słuchaczem radia Maryja i jego zwierzchność i dominacja się utrwalają. Kto wie, może to nawet ten pan na antenie radia, o którym powyżej, podczas nocnej audycji porównał odchodzącego prezydenta RP do Hitlera, bo ten pan jest zdolny do wszystkiego i nic w świecie mu się nie podoba. Nawet to, że lasy są państwowe, krowy srają, a ludzie zachowują się w jego obecności swobodnie.
Jak to dobrze, że w naszym prywatnym raju nie ma tłumów jak nad Bałtykiem w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz