Pomimo, iż długo się będzie Czytelnikowi wydawało, że jest inaczej, to jest opowieść o Zośce.
Pani Dziurdzikowska mieszkała w piętrowym domu na końcu ulicy. Zaś ulica zaplątała się w sam środek wielkiego osiedla. Zapewne kiedy powstawał plan i zarys domu, pani Dziurdzikowska nie wiedziała, że wokół powstaną bloki z betonu i cieszyła się spokojną okolicą, a jedynym elementem, który zapewne burzył doskonałą harmonię, był znajdujący się nieopodal cmentarz komunalny. Ale też w czasie, kiedy pan Dziurdzikowski wił przytulne gniazdko, cmentarz komunalny był maleńkim cmentarzykiem założonym dopiero co i zaledwie rósł w siłę z czasem zajmując coraz większe terytorium. Dom państwa Dziurdzikowskich musiał też, no po prostu musiał stanąć zanim w sąsiednim domu pewna samotnie mieszkająca kobieta wynajmująca pokoje uczennicom dokonała brutalnego morderstwa na jednej z dziewcząt dla zysku. Bo w przeciwnym razie pełna cnót pani Dziurdzikowska zapewne nie wyraziłaby zgody, by przyszłe swoje dzieci, a jak się w przyszłości miało okazać - i wnuki, wychowywać w okolicy, gdzie dokonano tak straszliwej zbrodni.
A może było zupełnie inaczej.
Dość, że pani Dziurdzikowska znana była nie tylko mieszkańcom ulicy, na której koniec końców znalazło się niewiele domów, ale też całemu niemal osiedlu. Ponieważ pani Dziurdzikowska dla każdego zawsze miała dobrą, z serca płynącą radę. Każdego potrafiła z chrześcijańską troską pouczyć czy to w sklepie, czy na ulicy, czy nawet w kościele. A dawniej życie nie pędziło w tak szalonym tempie ani też nie przemykało się z podniesionym kołnierzem niezauważone, więc niejeden był świadkiem troskliwych, z serca płynących ku siostrom i braciom pouczeń pani Dziurdzikowskiej. Najczęściej pani Dziurdzikowska pouczała swoją sakramentalną połowę i zawsze słyszała to cała ulica i pół osiedla brzydkich, betonowych bloków.
Jedną z takich życiowych rad odebrała Mała Duża Córeczka - przyszła mamusia Małych Ludzi. Nawet nie wiedziała, jak bardzo jej się ta nauka przyda, gdy będzie wychowywała własne dzieci. A było to tak.
Podczas niedzielnej Mszy św. w parafialnym kościele - równie nowym i równie brzydkim jak bloki z betonu - jakiś niesforny maluch doprowadził swojego rozmodlonego rodzica do stanu, w którym w normalnych warunkach wrzasnąłby do dzieciaka "Zara ci wleję", ale zamiast tego tylko mu wlał. Tak normalnie. W kościele. Podczas Mszy św. - może nawet podczas kazania, albo tuż po. Wiadomo, nie było to kazanie mówione przez św. p. Gargamela, no tylko on mówił kazania tak krótkie, że żadne dziecko nie zdążyło z nudów rozwiązać i zawiązać sznurówki (to nawet nie był ten kościół, w którym św. p. Gargamel mówił o miłosierdziu i dobroci Najwyższego, bo w tamtym kościele zazwyczaj mówiono o Sprawiedliwym Sędzi(m)), więc każde dziecko mogło się zanudzić na śmierć. I niejeden dorosły. Więc ów rodzic wyszedł na środek, wyszarpał dziecko za ucho, przybił kilka siarczystych klapsów na pupę, szarpnął za rękę sprawdzając jak mocna jest w stawach i... usunął dziecko z widoku publicznego. Nie należy tłumaczyć, że było to w czasach, kiedy nie obowiązywały przepisy o przemocy rodzicielskiej, przemocy wobec kobiet tudzież wszelkiej innej, dlatego tak doskonale wpisał się w klimat owych kazań o Sędzi(m) Sprawiedliwym ten incydent. Chyba tak, skoro dobrodziej sprawujący posługę nie skomentował w żaden sposób zachowania rodzica, za to prychał i cmokał, tudzież krzywił się jak diabeł od święconej wody patrząc na zachowanie malucha, a po wszystkim wyraźnie twarz mu się wygładziła z ulgi i przestał prychać oraz cmokać.
Jednak pani Dziurdzikowska postanowiła, jak zwykle w takich okolicznościach, dać dobrą, chrześcijańską radę rodzicowi. Może nawet miała wrażenie, że jej świętym obowiązkiem jest dać ową radę, skoro ksiądz zmilczał? I tę właśnie radę zapamiętała Mała Duża Dziewczynka, która dopiero co przyczyniła się do tego, że autorka tych słów została matką, a cóż wybiegać myślami w tak odległą przyszłość, w której sama zostanie mamusią Małych Ludzi.
Otóż pani Dziurdzikowska przystanęła w drzwiach wyjściowych domu bożego, i kiedy rodzice z niesfornym dzieckiem odprowadzani spojrzeniami wylewającej się ze świątynie w duchu serdecznych westchnień ciżbie podzielonej na aprobujących zachowanie tatusia i zgorszonych tym zachowaniem, mijali panią Dziurdzikowską, ta nie omieszkała udzielić swej rady głosem, że do dzisiaj w bramie kościoła słychać jego wibrację:
- Bo dzieci, to się wychowuje w domu.
Dość, że maleńki berbeć jakim była wtedy Mała Duża Córeczka stosuje radę pani Dziurdzikowskiej i dzieci wychowuje w domu. Kiedy więc wracają skądś pod własny swój dach, mamusia Małych Ludzi mówi im, co jej się w ich zachowaniu nie podobało, co należy zmienić, nad czym popracować i że tak dalej być nie może. I co tam jeszcze może mówić w takich sytuacjach mamusia. Kiedy więc któregoś dnia, Mali Ludzie ze swoją mamusią wrócili do domu z wizyty u sąsiadów, i mamusia zajęła się sprawami mamusinymi nie mając uwag do zachowania swych pociech podczas odbytej wizyty, Maleńka Wnuczka podeszła i zapytała:
- Dlaczego nie jesteś burkliwa jak zwykle, gdy wracamy od sąsiadów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz