MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 września 2013

Wieczna dziewczynka

O niektórych ludziach można powiedzieć, że urodzili się już starzy, inni zaś mają w sobie coś z dziecka do końca swojego życia, do późnej starości. Nikogo nie trzeba przekonywać, że przyjemniej, radośniej i wzrastająco jest przebywać z tymi drugimi. W każdym razie ja lubię. Lubię i wolę.
Właśnie ona urodziła się po to, by być wieczną dziewczynką. Przyciąga jak magnes. W jej obecności, choć jest skromna i nienarzucająca się, wszyscy inni bledną jakoś i wydają się być nieciekawi. Pewnie przez tę jej skromność moje pierwsze z nią spotkanie, przed wielu laty, pozostawiło zupełnie inne wrażenie. Choć spotykałam ją wtedy cyklicznie przez jakiś czas i miałam czas i możliwość, by się na niej wyznać, nie udało mi się. Widocznie musiało słońce skąpać ją w swoim blasku, lato przyrumienić, bym ujrzała ją w odpowiednim świetle. A może ze mną coś się stało?
Najbardziej urzekający jest jej głos. Rozśmieszała mnie, gdy chcąc kogoś skarcić, mówiła głosem tak łagodnym, jakiego ja latami ciężkich prób nie wyćwiczyłabym w swoim sposobie mówienia. Nie sądzę, aby fakt, że całe życie zawodowe przepracowała w szkole z najmłodszymi dziećmi, miał jakiś wpływ na tę wielką jak ocean łagodność w jej głosie. Taka się pewnie urodziła. I dobrze, że pracowała, gdzie pracowała.
Z czasem zauważyłam, że szukam pretekstu, by spotkać się z nią wczas rano i późno wieczorem. Podświadomie pewnie chciałam zaczynać i kończyć dzień otulona jej głosem.
Żyje kompletnie poza wszelkimi schematami. Gdy pytałam ją o dzieci, ona pytała koleżankę: - Powiedz mi, ile lat mają moje dzieci??? - i była w tym pytaniu tak autentycznie bezradna, że znów się śmiałam. Otaczający ją świat odbiera oczami rozbrykanej, ale dobrze wychowanej dziewczynki, takiej córusi tatusia, co to nie, że jest rozpieszczona, ale która wie, że jest prawdziwą księżniczką. Wszystko więc widzi w otoczce beztroskiej radości. Życie jej nie szczędziło i pewnie dlatego ugruntowała się w niej taka umiejętność. O śmiertelnym zagrożeniu czającym się w jej głowie w postaci tętniaków opowiada jak o czyhającej przygodzie, o której spodziewa się, że będzie najciekawszą i najswawolniejszą z dotychczasowych. Nie ma dla niej tematów tabu, przy czym wszystkie są lekkie, tzn. każdemu zmniejsza wagę. Kiedy dzieliła się ze mną swoimi refleksjami, mogłam się tylko śmiać. Każdym słowem doprowadzała mnie do niepohamowanego, beztroskiego śmiechu.
Krzątała się od świtu i pewnie ostatnia kładła się spać. Czasem, kiedy upał był nie do zniesienia, przychodziła do mnie, jednak częściej siadałyśmy pod parasolem. Wywlekała stosy krzyżówek i mówiła: - Dzisiaj dostaniesz te trudniejsze, by innym razem powiedzieć: - Dziś nie stać cię na myślenie, dostaniesz te dla głupków. Piła kawę za kawą. Inaczej. Na terenie całego ośrodka miała poustawianych kilka kubków z kawą i w zależności od tego, gdzie się zabłąkała, tam odnajdywała kubek i upijała łyk, dwa łyki napoju z mlekiem. Nigdzie długo nie zagrzała miejsca, bo nagle wpadało jej coś do głowy i już, natychmiast musiała wykonać zamierzenie. Tak naprawdę to uciekała przed bólem. Miała złamany kręgosłup. Nigdy nie usłyszałam z jej ust słowa skargi. Za to karmiła mnie wielkim optymizmem. Niewyobrażalnie wielkim. Z czasem zaczęła wyciągać mnie na krótkie spacery. Szłyśmy pod zamek, który przecież sterczał na wyciągnięcie ręki, siadałyśmy na stylowych ławach ogrodowych i ona udawała naiwną, zadając elementarne pytania. Nie sondowała mnie. Chciała poznać mój punkt widzenia. Pewnie jej osoba sprawiła, że to lato zapisze się w mojej pamięci jako jedno z najpiękniejszych, choć byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że tylko jej osoba. I nie wiem czy ona jest tłem miejsca, czy miejsce stanowi tło jej osoby, w każdym razie pokochałam i ją i miejsce szczerą miłością. Harcerski Ośrodek w Korzkwi w gminie Zielonki pod Krakowem stał się dla mnie kolejnym domem.
Na czas wakacji przysposobiłam sobie jej najpiękniejsze powiedzenie. Kiedy ktoś coś przeskrobał, albo ją czymś zadziwił - nieważne chłopak, czy dziewczyna - zwracała się doń zaczynając:
- Oooo!!! Bracie!
Niejednokrotnie zwróciła się w te słowa do mnie. A ja pisząc je, jeszcze dzisiaj śmieję się do rozpuku, przypominając sobie druhnę Halinkę, wieczną dziewczynkę, mówiącą to najgroźniejszym tonem, na jaki ją było stać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz