MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 19 kwietnia 2018

Dyskryminacja w Związku Harcerstwa Polskiego


Otrzymałam informację zwrotną od jednego z przyjaciół po przeczytaniu wpisu na moim blogu w poście Luźne zapiski - znów ze szpitala

Napisał m.in., że nie zdawał sobie sprawy z cierpienia z jakim się zmagam.

Jejku, nie wiem, czy sama nazwałabym to, z czym się zmagam, cierpieniem. Cóż, ból potrafi uprzykrzyć życie i odebrać radość ze wszystkiego, zapędzić w kozi róg, trzymać w kleszczach, świdrować, kłuć, jątrzyć, razić itd., choć przecież nawet i z tym (nieodzownym towarzyszem mojego życia) potrafię śmiać się do rozpuku. Z wszelkimi niedogodnościami borykam się od urodzenia i przez dziesiątki lat myślałam, że tak mają wszyscy, a po części mi wmówiono, żeby nie jęczeć i nie zmolić, bo wszystko to jest tylko niskim progiem odczuwalności bólu i najmniejszy bodziec bólowy powoduje mój lament. Z tym najmniejszym bodźcem bólowym to jest tak jak w starej chińskiej przypowieści o ośle i tragarzu, który dokładając na grzbiet osła wciąż po jednym ziarnku pytał czy aby nie jest mu za ciężko. Od jednego, drugiego, trzeciego i kolejnego ziarna nie było osłowi za ciężko, aż któreś z kolei spowodowało, że pod osłem ugięły się kolana i zwierzę padło pod nałożonym ciężarem.  Więc i ja przekraczałam i wciąż przekraczam niekiedy możliwości wytrzymałości na ciężar (bólu) do udźwignięcia. Ból ciała jest jednak czynnikiem jakoby niezależnym i jeśli medykamenty nie pomagają – a okazuje się, że bardziej szkodzą niż pomagają, a medyczna marihuana wciąż jest elementem przetargów politycznych i ekonomicznych – nie ma gdzie złożyć zażalenia. 
Z mojej perspektywy dopóki nie jestem zdana na opiekę innych ludzi, dopóki choroba nie obnaża mnie z godności przynależnej niezależnemu (samodzielnemu) człowiekowi jest dobrze. Zdarzają się momenty, jak ten opisany w przytaczanym poście, że staję się obiektem dla machiny procedur medycznych, zdarzają się (coraz częściej) momenty, że bez pomocy domowników lub przyjaciół nie jestem w stanie sobie poradzić, ale do tego przybieram formę pokory, o której pisałam i jakoś jest.

Najgorszy do udźwignięcia jest czynnik złej woli ludzkiej, niezrozumienia lub czystej złośliwości w różnych interakcjach społecznych. O roli machiny prawnej i urzędniczej już pisałam. Mogę jeszcze napisać, ale nie tym razem.

Dzisiaj chciałabym napisać o tym, co przez ostatnich kilkadziesiąt miesięcy najbardziej boli. O tym też już było, ale z nieco innej perspektywy. Dzisiaj napiszę o tym z perspektywy osoby chorej, słabej, niepełnosprawnej, pokrzywdzonej przez los i dodatkowo krzywdzonej przez człowieka. Bo to jest rzecz, która przysparza największego cierpienia, zwłaszcza że to cierpienie rozgrywa się w sferze ducha. Od ponad dwóch lat jestem dyskryminowana i niszczona przez władze krakowskiej chorągwi i powołany zespół instruktorów ds. organizowania akcji letniej. Nie zezwala mi się na organizowanie wypoczynku letniego dla dzieci a przez to na realizowanie mojej pasji, dla której niegdyś poświęciłam karierę zawodową i przez całe życie dokonywałam wyborów pomiędzy własnym zdrowiem i rodziną a byciem instruktorem harcerskim. Informowałam o tym wszystkie władze ZHP na każdym szczeblu (wcześniejsze i obecne). Nie było i nie ma żadnej reakcji, poza jedną odpowiedzią, która tak naprawdę jest usprawiedliwieniem bezsilności piszącego.  

Do całej historii można wrócić tutajwięc nie będę się powtarzała. Jednak, gdy po raz kolejny leżałam na szpitalnym łóżku obnażona (dosłownie i w przenośni) z tego, co we mnie jest człowiekiem, naga, przypięta pasami do łóżka operacyjnego, śmiertelnie przerażona efektem znieczulenia i samej operacji, rzygająca, najpierw w pampersie, a potem załatwiająca się na basen w towarzystwie mężczyzn, bez zębów, bez godności, zdana na pracowników szpitala (nigdy do końca nie wiadomo czy przyjaźnie nastawionych), podpięta pod aparaturę, pod tlenem i z sączkami wystającymi z ciała, napuchnięta tak, że dzisiaj sama się nie rozpoznaję na zdjęciu itd. wywołałam w pamięci obraz przedwojennego filmu nadawanego w czasach mojego dzieciństwa i młodości w „Starym kinie”. Był to film o sierocińcu dla dziewcząt prowadzonym przez zakonnice. Jest taka scena, że cały sierociniec wyjeżdża na jakiś piknik, a nastolatka, która też miała uczestniczyć w tej fieście, pozostaje przykuta do łóżka umierając na suchoty. Kaszląc i dusząc się w upalny dzień, w agonii, prosi krzątającą się zakonnicę o łyk wody. Ta, zamiast spełnić prośbę umierającego dziecka, namawia dziewczynę do ofiary i każe jej to zrobić w imię boga tej zakonnicy umierającego na krzyżu (bo na pewno nie w imię Chrystusa, którego przywołuje).

Człowiek, który robi mi krzywdę niczym nie różni się od tej zakonnicy. Wszyscy we władzach Związku Harcerstwa Polskiego, na różnych szczeblach władz, którzy milczą i nie reagują na moją krzywdę, na moje pisma i skargi, współuczestniczą i są współwinni gnębienia mnie, dyskryminacji i zadawania mi cierpień i śmierci duchowej. 
  
To jest największe cierpienie, z którym się zmagam. Większe niż fizyczny ból, który towarzyszy mi na co dzień.







 P.S. 

Znaleźli się przyjaźni ludzie zrzeszeni w organizacji ngo, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń i wykazali się ogromnym zaufaniem przygarniając pod swoje skrzydła, bym mogła zrealizować swoją pasję w postaci przebywania z dziećmi, pracy z dziećmi (organizacja wypoczynku dla dzieci i młodzieży jest jedyną formą pracy, na którą pozwala stan mojego zdrowia, który na pewno wyklucza systematyczną pracę przez cały rok szkolny), ale, pomimo że współpraca przebiega w przyjacielskiej atmosferze, bez żadnych problemów, wręcz z wielką zachętą to, gdy pomyślę o tym, co oni myślą o mnie, że rodzima ngo nie zezwala mi na wykonywanie tej pracy to... to czuję się dodatkowo upokorzona. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz