Trzeba
się wybrać w drogę. Aby wydostać się z kotliny górskiej należy udać się
niegdysiejszym traktem węgierskim, który od południa prowadził w głąb kraju,
przechodząc obok siedzib pustelników – św. Justa i św. Świerada. Najpierw
podąża się dnem kotliny górskiej, a zaraz potem wspina się na ścielące się
wokół pasma. Droga ciągnie ię wzdłuż koryta rzeki i jest naturalną granicą
między Beskidem Wyspowym a Pogórzem Rożnowskim. I to stamtąd najbardziej widać
podobieństwo tej ziemi do włoskiej Toskanii. Czuję się swojsko dopóki trakt
wiedzie pomiędzy górami, przez przełęcze. Skoro się jednak zdecydowałam ruszyć
w drogę wiadomym jest, że wkrótce dające bezpieczeństwo najmilsze widoki
zostaną poza mną. Czas jakiś towarzyszą mi w podróży i żegnają się w ukłonach, przeistaczając
się w coraz to nowe, niższe pasma. Jeszcze zabłądzę w Gorce, ale po nich już
coraz dalszy horyzont. Mijam Moje Miasto z czasów Kiedy Ja Byłam Małą
Dziewczynką, które – dzięki obwodnicy, jaką zyskało jakiś czas temu – mija się
dosłownie. I pomimo. Zawsze, kiedy znajduję się na tej obwodnicy
płaczę nad wiosennymi kwiatami, które mogłabym zrywać na tamtej łące, gdyby
tylko czas zatrzymał się w miejscu. Przecież wciąż czuję ich zapach i wciąż
żywo pamiętam tę chwilę, gdy szłam z koleżanką w tamte wiosny po podmokłych
łąkach i niosłam te kwiaty zwiastujące wiosnę. Wszystko, cała atmosfera wiosny,
była wtedy omdlewająca. I dziś też czas
w tamtym miejscu jest omdlewający. W uszach na przemian biją dzwony i grają
świerszcze. Nawet słyszę trzepot skrzydeł ważki – tej znad Małej Rzeczki… Ale
przecież i Moje Miasto zostało już za mną. Niedaleko od niego ziemia rozciąga
się w ostatnich fałdach nierówności, by stać się całkiem gładką. To tam, w
okolicach ostatniego fałdu nawołuje mnie mała dziewczynka, która w odległej
przyszłości zostanie Moją Babcią. Jej głos wychodzi z pustych oczodołow
graboszyckiego dworu. Zimą, gdy drzewa okalające ruiny wystawiają na najmniejsze
promienie słońca bezlistne gałęzie, głos owej małej dziewczynki jest wyraźny,
niczym niestłumiony. Każda inna poru roku wybrana na podróż tamtym gościńcem
sprzyja tajemnicy. Nigdy nie opowiadała mi czy miała szczęśliwe dzieciństwo. Moja
Babcia. Przecież mogło być szczęśliwe nawet wtedy, gdy wysłano ją do pracy w
tym dworze. A może to nie był ten dwór, tylko raczej tamten drugi, mniejszy,
bliżej jej rodzinnego domu? Bo mieszkała w głębi, a tamtędy nie idzie główna
droga. No, tylko gdyby było inaczej, czyli, gdyby pracowała tam w głębi, to kto
mnie w takim razie woła? Czyj głos słyszę za każdym razem, gdy tamtędy zmierzam?
Jeśli
dobrze wytężyć wzrok, to od strony kierowcy można zobaczyć w oddali pasma gór.
Ale zawsze są zasnute mgłą. To znaczy, że są daleko, a nie, że widoczność jest
kiepska.
Od
dawna jestem na terenie księstwa, które obecnie jest królestwem li tylko karpia.
Karpiowi niczego nie brakuje, jest królewską rybą i jest rzeczą naturalną, że
tradycja hodowli karpia pochodzi od czasów dawnych.
Wnet
minę dwa zamki. Jeden z nich jest ukryty przed okiem turysty będącego tylko
przelotem, za to drugi stoi niemal na środku drogi. Tam, gdzie drugi stoi niemal
na środku drogi, dzieje minionego stulecia przyćmiły wszystko, o czym chciałyby opowiedzieć wieki. Tylko
zamek z wieżą stoją niewzruszenie i rzeka płynie jak płynęła, choć wciąż jest
inna, bo przecież nie da się dwa razy do tej samej wejść. O tej rzece pisał
Marian Niżyński i była lekturą obowiązkową dla dzieci w Moim Mieście.
Nieco
dalej królowa polskich rzek, która wcale w tym miejscu na królową nie wygląda.
Jeśli spojrzeć na mapę, wije się dziwacznymi zakolami i właśnie ona oddziela w
tym miejscu geograficznie dwie krainy, choć co do krain historycznych, to z granicą
nie było tak prosto.
I
wnet cały świat robi się zakurzony. Gdyby wziąć pióra przywiązane na patyku i
zetrzeć cały kurz z tamtego świata, pewnie byłoby przyjemniej nań patrzeć. A
kiedy jest tak, że zaledwie jedno miasto się kończy, a następne już się
zaczyna, trzeba zrobić unik i wyjechać z tego ciągu, gdzieś w stronę fabryki chmur.
Bo, kiedy od strony pasażera już widać fabrykę chmur, to można się na nią
napatrzeć, ale trzeba pamiętać, żeby – gdy się ją już minie – skręcić w prawo.
I jeszcze tylko kawałek, kawałeczek i już się jest u Małych Ludzi. A tam, gdzie mieszkają Mali
Ludzie, ulice noszą nazwy drzew. O!
Przepraszam. Jest jedna Motylowa. Ale o tym będzie inna opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz