MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 maja 2011

Koncertowali dla Kamila i Patryka

Wczoraj po raz kolejny dotknęłam bolesnej strony życia. I choć rozpoczynając dzień myślałam, że spotkanie z Bliźniakami, ich Małą Siostrą i Rodzicami będzie tym trudnym spotkaniem, to okazało się, że równie trudny temat czekał tuż za rogiem, blisko domu.
Szkoła, do której uczęszczają Bliźniaki zorganizowała koncert charytatywny. Dochód z koncertu postanowiono przeznaczyć na letni wypoczynek dla chłopców. Letnim wypoczynkiem nazywamy nasz obóz w Kosarzyskach. Nie, żeby nasz obóz nie kwalifikował się do letniego wypoczynku. We wszelkiego rodzaju umowach, statutach i tym podobnych dokumentach używa się takiego śmiesznego sformułowania: "zwany odtąd". Ponieważ "produkowałam" w swoim życiu takie dokumenty, czego oczywiście całą sobą nie znoszę, toteż czasem lubię sobie swawolnie użyć takich śmiesznych, w normalnej mowie, sformułowań.
Odchodzę od zasadniczego tematu. Z rozmysłem. Jest bolesny. Uciekam więc, chroniąc siebie i czytelnika.
Koncert swoją wymową przeszywał na wskroś serca uczestniczących osób. Tych na scenie, co dało się zaobserwować i tych na widowni, co dało się odczuć. Zwykła szkoła publiczna, normalne gimnazjum - jedno z wielu w mieście, bez profilu artystycznego, muzycznego itp. Z inicjatywy powodowanej zawodową i społeczną działalnością Pani Psycholog, z profesjonalizmem Pani Od Muzyki i Pani Od Polskiego, pod serdecznym przyzwoleniem Pani Dyrektor młodzież obecnie i niegdyś uczęszczająca do szkoły przygotowała koncert na poziomie, którego nie powstydziliby się twórcy podobnych koncertów np. w Telewizji Polskiej.
Ideą koncertu było zebranie funduszy dla Bliźniaków chorych na mukowiscydozę, po to,by chłopcy mogli spędzić fragment lata oderwani od czterech ścian domowego więzienia, wśród rówieśników, w naturze i pięknie Beskidu Sądeckiego, by choć przez krótki moment mogli poczuć się, jak zdrowi ludzie. Kamil i Patryk byli w ubiegłym roku na dwóch turnusach naszego obozu. Bez trudu i my - opiekunowie - poradziliśmy sobie z nałożonym na nich reżimem wykonywania kilka razy dziennie inhalacji, drenażu, fizjoterapii.
A to, co działo się wczoraj w sali widowiskowej Miejskiego Ośrodka Kultury jest wydarzeniem, którego nie da się w żaden sposób opisać.
Oczy Marty, Mamy Bliźniaków i Wiktorii, wreszcie były uśmiechnięte. Gościło w nich poczucie pewności, że nie jest sama, że ktoś wreszcie troszczy się o to, by ich osobisty ból wziąć choć w niewielkiej części na siebie. Sala widowiskowa wypełniona była po brzegi, wszyscy deklarowali swoją obecność w życiu Marty i Roberta.
Mama Igi, Prezes Polskiego Towarzystwa Walki z Mukowiscydozą, przerwała mi, gdy wypowiadałam słowa, że jest ona prawdziwą mistrzynią ludzkości, jak niegdyś była mistrzynią Polski w swej dyscyplinie sportowej, ponieważ ponosi wszystkie zwycięstwa, a przede wszystkim dźwiga klęski wszystkich swoich podopiecznych: chorych i ich rodzin. A nikt inny tylko ona dodaje im siły, by sprostać nieszczęściom, których tyle na ich drodze. Przerwała mi mówiąc, że to nie przez skromność przerywa, że przecież ona dostała tylko taki dar i umiejętność, takie dzieło do wypełnienia, a tak naprawdę wszystko dzieje się za inną siłą sprawczą. Cała Dorota... drobna, filigranowa postać Matki, która już jedną córkę oddała w ręce Stwórcy.
Tyle dobra wczoraj widziałam. Rozkwitało, jak pąki kwiatów na wiosnę.

A potem spotkałam Kobietę, której drugi guz rozrasta się na mózgu. Kiedyś miała piękną i zgrabną sylwetkę, dzieci i męża. Mężowi brakło odwagi - odszedł, dzieci wpadły w złe kręgi, a piękno Kobiety zamknęło się w ciele wykręconym paraliżem i w sercu, które na widok maleńkiego medalika - pamiątki z Domu Jana Pawła II - rozpłakało się rzewnymi łzami, a usta tuliły się do wizerunku błogosławionego.

To nie był dzień, ja co dzień.

http://www.wiktoria.muko.med.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz