MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 września 2018

131 I

Zdawałoby się, że od kilku lat rytm mojego życia wyznaczają terminy diagnostyki oraz kolejnych zabiegów i operacji. Od dziś za miesiąc mam termin przyjęcia na oddział endokrynologii nuklearnej. Zostanę naszpikowana radiojodem. W przeciwieństwie do zwykłej medycyny nuklearnej, gdzie naświetlanie jest punktowe i celowane, radiojod podawany jest w formie kapsułki doustnej, bo rak z gruczołu dokrewnego mógł się rozsiać wszędzie, więc trzeba go dopaść w każdym, nawet najodleglejszym zakątku, w który się ewentualnie zaszył. Endo tłumaczył mi, że w przypadku raka tarczycy jest się pacjentem nuklearnym już do końca życia, ponieważ komórki nowotworowe, pomimo jodowania, mogą przetrwać w jakimś zaułku organizmu niezauważone bardzo długo - no właśnie do końca życia. Pacjenci poddani terapii radiojodem przebywają przez kilka dni w specjalnej izolatce. Woda, której używają do mycia, ubrania i ich odchody zbierane są do specjalnych pojemników i utylizowane, a po wyjściu przestrzegać trzeba reżimu, bo wciąż jest się mocno napromieniowanym. Reżim dotyczy kontaktów z dziećmi i kobietami w ciąży. Są jakieś obostrzenia co do korzystania z toalety i pościeli, mycia naczyń itp. Po wyjściu stamtąd zapewne będę mądrzejsza, choć przecież temat jest mi znany, bo przechodziłam przez to opiekując się Mamą, gdy ta miała swojego raka tarczycy. I właśnie dlatego wiem, jak radiojod tragicznie oddziałuje na przewód pokarmowy. Mój biedny przewód pokarmowy, który ledwo się trzyma kupy (jak wszytko we mnie)... przecież on może tego nie przetrwać.

W dodatku tak do końca nie wiadomo czy to jest mój rak.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz