Bo tak w zasadzie to dzień miał być nieciekawy. Prognozy zapowiadały deszcz, ale już z samego rana słońce zrobiło maleńką dziurę w chmurach i z każdą godziną dziur robiło się więcej i więcej otwierając bezkres błękitu. Po tym jak drozd zamieszkujący pod naszym oknem wydroździł w swoim trelu zapowiedź radosnego dnia, zdecydowaliśmy się na wypad, ale blisko domu, bo gdyby jednak prognozy miały się spełnić, to żeby szybko można było wrócić. I choć zdaje się, że wokół domu przemierzyliśmy już wszystkie drogi, to okazało się, że nie, że są jeszcze takie, na których nasza noga nie postała. Co prawda o ich odkrywanie starać się muszą archeolodzy, ale nie będziemy marudzić. Toteż bez marudzenia przekwalifikowaliśmy się całą czwórką z turystyki górskiej, następnie z turystyki historyczno-krajoznawczej i turystyki religijnej na wykwalifikowaną i zaawansowaną turystykę głęboko historyczną i archeologiczną. No bo Góra Zyndrama w Maszkowicach, choć średnio zaawansowana w badaniach archeologicznych, to jednak okazuje się cenniejszym wykopaliskiem i odkryciem niż Trzcinica k/Jasła z kręgu kultury Otomani-Füzesabony. Z tego mianowicie względu, że jest to - powtarzam za uczonymi - jedna z najstarszych w Europie, nie licząc terenów śródziemnomorskich, warowni obronnych wybudowanych z kamienia, datowana na ok. 1750 lat p.n.e.
W tym miejscu oddaję głos specjalistycznym opisom i polecam ich przeczytanie, bo w przeciwnym wypadku nic z mojego postu nie wyniknie. Zamieściłam zdjęcia w dużym rozmiarze a w razie, gdyby były i tak za małe, można wcisnąć Ctrl+ i już.
To się dzieje naprawdę. |
Samochód zaparkowaliśmy u podnóża góry, choć proponowałam, żeby zrobić to przy tablicy, której zdjęcia znajdują się powyżej. Przynajmniej pewien odcinek drogi odbylibyśmy po płaskim terenie, a tak - szliśmy tylko pod górę. Więc, gdy tylko zaparkowaliśmy na skraju leśnej polany skądś wyłoniła się kobieta z dwójką dzieci. Zdążyłam zażartować, że sytuacja jest analogiczna do tej z Szoszorów na Ukrainie, gdzie gospodarze witali nas słowami "job twoju mać, Poliaki prijechały" i Duża Mała Dziewczynka poznała wtedy język ukraiński od najwulgarniejszej strony, toteż od razu nisko kłaniając się, zapytaliśmy, czy można w tym miejscu zaparkować oraz o drogę. Kobieta skierowała nas ku pomnikowi, a stamtąd dopiero do "wykopalisk".
Pomnik... tak, pomnik potrzebuje opisu, bo znajduje się na południowym cyplu "szczytowego wypłaszczenia" pośród starych brzóz i miejsce od razu rodzi skojarzenia z polem treningowym dla działań komisji. Aha, ale to nie o tym. Wracając do zasadniczego tematu to "pomnik" sławi chrzest Polski i jego rocznice z 1966 i 2016 r., Bitwę pod Grunwaldem i jej 600. rocznicę, Bogurodzicę Bogiem sławieną, no bo jej autora raczej nie, i Jana Pawła II w kolejne rocznice, a wręcz godziny jego śmierci, jego słowa, by nie bać się wypłynąć na głębię, a! i Zyndrama od ziomków. Taka narodowo-patriotyczna polana z równe narodowo-patriotycznym pomnikiem, głazami i krzyżem. No, chyba że krzyż potraktujemy czysto po katolicku, co potwierdza narodowy charakter miejsca. W dodatku pomnik w kształcie czterokątnego słupa, widocznie odnowiony w bieżącym roku, wygląda jakby do niedawna był narodowym Światowidem, bo wyraźne, niezbyt dobrze zatarte są ślady orłów znajdujących się niegdyś na wszystkich bokach.
No i nie, żebym sobie jaja robiła, bo to też się dzieje naprawdę.
Widoki z Góry Zyndrama zapierają dech w piersi, zwłaszcza przy takiej pogodzie jaka nam się trafiła. Jabłka przepyszne. No i ślad mocno zaawansowanych prac archeologicznych. Zapowiada się wielka atrakcja turystyczna, no chyba że stadnina, z której można konie kraść, padnie. No i wreszcie najważniejszy aspekt wycieczki, to możliwość cieszenia się życiem. Radość wniebogłosy.
Album ze zdjęciami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz