Leżę jeszcze w łóżku. Na pewno musi być przed 11., bo mój sąsiad, nie wiedzieć czemu, twierdzi, że sypiam do 11. Tzn. domyślam się czemu. Zapewne, jak większość ludzi, sądzi według siebie. Więc leżę i do moich uszu z klatki schodowej dobiegają męskie głosy. Dobijają wodę do centralnego ogrzewania - przypomniałam sobie treść kartki tkwiącej od kilku dni na drzwiach wejściowych. Nie chce mi się ruszyć, by poodkręcać kaloryfery. Dzięki temu, że nie spłoszyłam ciszy, doszedł mnie odgłos naciskanych dzwonków do drzwi piętro niżej. Ale po co oni chcą się dostać do mieszkań? - zastanawiam się i postanawiam nie reagować. Znaczy leżeć, udawać, że mnie nie ma i nie otwierać. W razie, gdyby zadzwonili i do mnie. Leżę. Wstrzymałam oddech, żeby cisza była idealna. Koty nawet mrugnięciem powiek mnie nie zdradzają - tkwią nieruchome w miejscach, w których zastał ich dźwięk dzwonka, choć zawsze zdążają ku drzwiom w oczekiwaniu na gościa. Dzwonek naciskany ręką pracownika administracji dzwoni uporczywie. Raz. Drugi. Trzeci. Zadzwonił pięć razy za każdym razem chrypiąc przez przedłużające się naciskanie gongu. Przecież po pierwszym razie można się domyślić, że nie należy trzymać palca zbyt długo na przycisku. W końcu daje się słyszeć odwrót dwóch par nóg. Na głos wyjaśniam kotom sytuację. Syn Dzikiego Żbika patrzy na mnie wzrokiem mówiącym: i po co strzępisz język? Przecież nas to wcale nie interesuje. Ociągam się jeszcze chwilę i wstaję. Widocznie jest 11. Zaledwie się umyłam, ubrałam i naciągnęłam na nogę ortezę, rozlega się dzwonek domofonu. Przez jego uporczywość i powtarzalność wiem, że naciska go ta sama dłoń, która kilkanaście minut wcześniej naciskała dzwonek u moich drzwi. Ponieważ mogę się już pokazać ludziom, podnoszę domofon.
- Jaki to numerek? - słyszę głos pracownika administracji brzmiący głosem wyliniałego kocura.
- To nie burdel. Pomyłka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz