MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 21 stycznia 2015

Za zniesiem celibatu

Kiedy Mała Duża Dziewczynka z mężem i trójką dzieci zamieszkują na wsi nieopodal kościoła, z wieży kościelnej rozbrzmiewają tylko dzwony. Ale za to co 15 minut. Po jakimś czasie proboszcz montuje modne wszędzie, więc czemu nie tu, melodyjki. Jest tak zaabsorbowany nowym gadżetem kościoła, że do jego uszu nie dochodzi coraz głośniejszy pomruk niezadowolenia parafian z podwójnej „przyjemności” rozbrzmiewającej z wieży kościelnej na całą wieś. Ludzie niby między sobą gadają ale za to coraz głośniej. W końcu moje dziecko – małe ciałem ale wielkie duchem, bo tak właśnie ją ukształtowałam – ma odwagę, więc telefonuje do księdza z prośbą o wyciszenie, zmniejszenie częstotliwości a najlepiej wyłączenie tych wątpliwych przyjemności. Powołuje się na konieczność spokojnego snu całkiem maleńkich dzieci. W ślad za Małą Dużą Dziewczynką, ośmieleni jej przykładem, idą inni. Jednak proboszcz uznaje, że sam zdecyduje za całą społeczność i postanawia zachować swój nowy gadżet przy (u)życiu. W końcu wydał na to sporo pieniędzy – podśmiewają się wierni. Po jakimś czasie „program” z wieży kościelnej nadawany jest jednak nieco ciszej. Nie zmienia to faktu, że melodie grają a dzwony dzwonią i to nie tylko by oznajmić południe, wezwać na Anioł Pański czy w niedzielę na sumę; grają każdego dnia sprawiedliwie od świtu do nocy. W nocy również. 
No, może być całkiem sympatycznie, gdy przyjeżdża się w odwiedziny na krótki czas i napotyka się na taki folklor, choć Mała Duża Dziewczynka donosi, że niektórzy z gości twierdzą, że w takich warunkach mieszkać by nie mogli, prześcigają się nawet w pomysłach, co zrobić, by uciszyć dzwony i melodie. Mają pomysły, oj mają!
Aż przyjechałam w odwiedziny do Małych Ludzi na dłużej. Miały być akademie w przedszkolu na Dzień Babci, wiersze, piosenki, występy – niebywałe wzruszenia. Zamiast tego Mali Ludzie, jak jeden mąż, chorzy. Temperatura sięgająca blisko 40⁰C, kaszel, katar ze smarami po pas, wymioty flegmą, bóle brzucha, głowy i wszystkiego, co jest możliwe. Mali Ludzie pokładają się i lecą przez ręce. Płaczą i marudzą. Troje przedszkolaków równocześnie bardzo chorych! Kto miał choćby jedno dziecko ten mniej więcej wie o czym mówię.
Należy się domyślać, że proboszcz dzieci nie miał. Będę złośliwa i powiem, że nawet jeśli miał, to we wsi, nie na plebanii. Nie mogę nie być złośliwa, ponieważ doświadczyłam drugiej nocy z całą trójką mocno gorączkujących, kaszlących, smarkających, wymiotujących, z bólami głowy, brzucha i wszystkiego co możliwe, dzieci. Przez kolejną noc, co chwilę budziło się któreś z nich. Z płaczem i bólem i całym nieszczęściem, które ukoić może tylko mamusia. Mamusia chodzi już na rzęsach. Dzieci chorują, zwłaszcza od kiedy poszły do przedszkola, niemal bez przerwy.
I kiedy dzieci nad ranem po drugiej nocy usnęły, kiedy mamusia mogła położyć się w swoim łóżku na dłużej, zadzwoniły dzwony. Z wielką radością oznajmiając, że już dzień! Obudziły jedno dziecko. Dziecko zaczęło płakać.  Od tego płaczu obudziły się kolejne dzieci…

Bardzo, ale to bardzo jestem za! Za zniesieniem celibatu. Niech ksiądz proboszcz ma dzieci na plebanii. Skoro nie ma innej możliwości nauczenia tolerancji i zrozumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz