Powiedzieć, że lało jak z cebra, to mało. Lało, jak w wielu
miejscach w naszym kraju tego lata. Nawet nie było tak, że z nieba lały się
strugi deszczu. To było bardziej podobne do tego, jakby samochód wpadł do
oceanu i znajdował się pod lustrem wody. Wycieraczki nie nadążały zgarniać wody
w przedniej szyby, no bo używanie wycieraczek samochodowych pod wodą byłoby
przecież bez sensu. Przemknęło mi przez myśl, więc czym prędzej wyraziłam na
głos, co mi przemknęło, byśmy stanęli na poboczu i przeczekali tę nawałnicę,
ale jak szybko powiedziałam, tak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Po naszej
lewej stronie płynął potok górski, który w mgnieniu oka mógł się zamienić w
rwącą rzekę, a ta siłą rzeczy musiałaby szosę obrać sobie za koryto. Jechaliśmy
więc przez Kamionkę całkiem jakbyśmy płynęli łodzią podwodną. Zaledwie
przejechaliśmy na drugą stronę Kamienicy ulewa ustała tak nagle jak się zaczęła
koło kościoła w Kamionce. Nad nami pojawiło się błękitne, rozsłonecznione
niebo. Ale przed nami znów była ściana deszczu, którą już wcześniej oglądaliśmy
z góry, gdyśmy opuszczali nasze uroczysko w Beskidzie Niskim. Po przejechaniu
dwóch przecznic znów wjechaliśmy w napowietrzny ocean wody. Na ulicy, choć
bocznej, ale znajdującej się niemal w geometrycznym środku miasta, leżał
człowiek. Samochód jadący przed nami zwolnił i ostrożnie go wyminął, wcześniej,
przed nim, inny zrobił to samo. Z przeciwnego kierunku również przejechał
przynajmniej jeden pojazd. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem zatrzymał
samochód i oboje wyskoczyliśmy na ulicę, w deszcz, w kierunku leżącego na
jezdni i wijącego się mężczyzny. Kątem oka widziałam, że w te i we w te jechało
wiele aut, jednak żadne się nie zatrzymało. Mężczyzna, który leżał na ulicy
wyglądał jakby dopiero co skończył mu się atak padaczki. Trudno mi
jednoznacznie powiedzieć, bo nigdy w życiu u nikogo nie widziałam ataku
padaczki z drgawakami wstrząsającymi całym ciałem, ale latami czytałam,
czytałam i czytałam na ten temat, kiedy Duża Mała Dziewczynka była obserwowana
w kierunku choroby św. Wita.
Już trzymałam telefon w ręce, aby wybrać numer pogotowia,
ale jak zwykle w takiej sytuacji patrzyłam na ekran i zastawiałam się, jaki
jest numer alarmowy. I miałam pustkę w głowie. Pewnie mi się wydawało, że trwa
to wieki, bo przecież szybko musiałam skojarzyć pod jaki numer telefonować.
Zanim wybrałam 112, leżący mężczyzna popatrzył przytomnie i poprosił, żeby
nigdzie nie dzwonić, bo on sobie nie życzy. Nie był pijany, więc Mężczyzna,
Który Kiedyś Był Chłopcem zapytał, czy coś brał. Tamten zaprzeczył i tylko
powtarzał, że tak mu się zdarza i tylko prosi, że jeżeli chcemy pomóc, to
najlepiej by było, byśmy go zaprowadzili do domu. Nie ma to oczywiście
znaczenia w procesie udzielania pomocy, ale mężczyzna był porządnie ubrany, nie
wyglądał na człowieka obarczonego jakimkolwiek nałogiem. Zobaczyłam na palcu
obrączkę. Zapytałam, czy w domu jest żona. Powiedział, że jest i dlatego
odpuściliśmy z pogotowiem. Zanim podjęliśmy decyzję, że zaprowadzimy go do
domu, przekonywaliśmy go wielokrotnie, by zgodził się wezwać pomoc medyczną.
Zwłaszcza, że wygląd głowy tego człowieka budził poważne zastrzeżenia. Wokół
oczu, tuż przy rzęsach na górnych i dolnych powiekach przez skórę sączyła się
krew. Skóra nie była przecięta w żadnym miejscu. Wyglądało to raczej jak
przeciekająca gąbka. Takiego czegoś również nigdy w życiu nie widziałam.
Spodnie miał zsunięte do kolan, buty spadły mu z nóg i znajdowały się w sporej
odległości od niego. Nie był w stanie utrzymać równowagi przy najmniejszej
próbie spionizowania się. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem podniósł go i
niemal na własnych plecach zatargał do domu.
Zostawiliśmy go pod opieką żony, której zdaliśmy relację od
momentu, w którym zjawiliśmy się przy nim. Potem wyszliśmy z ich mieszkania a
ja i tak wyrzucam sobie, że nie wezwaliśmy pogotowia. Z drugiej strony, skoro
byłby to atak padaczki, to chorujący wie, że pomoc medyczna niekoniecznie za
każdym razem jest mu potrzebna.
Trzeba podjąć decyzję, by wiedzieć, czy zrobiło się dobrze,
czy źle. Zaniechanie wezwania pogotowia ratunkowego nie było naszą decyzją.
Raczej przychyliliśmy się do prośby człowieka, któremu chcieliśmy pomóc. Pomoc
najlepsza jest wtedy, kiedy działa się zgodnie z intencją osoby, której się
pomaga, a nie z własnym wizerunkiem pomocy. Skoro mam dylemat, który mam, muszę
wyrobić więc w sobie przekonanie, że postąpiliśmy właściwie.
Może jeszcze kiedyś spotkamy tego człowieka, bo mieszka
niedaleko i opowie nam, co było potem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz