Przy upalnej pogodzie na balkon można wyjść tylko przed południem, bo w samo południe słońce obejmuje tę stronę we władanie i balkon zamienia się w patelnię. Stanęłam więc rano oparta o barierkę i ogarnęłam wzrokiem wszystko, co od tylu lat wypatrywane., choć wciąż nie opatrzone. Jakże te drzewa wyrosły! - pomyślałam. Po chodniku spacerował mały berbeć. Tatuś siedział na ławeczce. Pewnie mamusia była u lekarza, więc reszta rodziny oczekiwała. (Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem widział wczoraj, jak młodzi wychodzący od ginekologa podali sobie "piątkę"). W pewnym momencie malec wyglądający na jakieś dwa lata, przewrócił się. Uniósł lekko głowę w stronę ojca i zaczął niemiłosiernie ryczeć. Tatuś - niemłody mężczyzna - poderwał się z ławki i pobiegł do dziecka, podniósł je z ziemi i najwyraźniej mówił coś kojącego, choć do moich uszu z racji odległości nie dotarły konkretne słowa.
Od razu sobie pomyślałam, że takim rodzicem nie byłam. Nawet kiedy moje dzieci upadały przy pierwszych próbach samodzielnego chodzenia, nigdy nie podnosiłam ich z ziemi, a już tym bardziej, gdy - jak ten maluch - samodzielnie i pewnie poruszały się po świecie i z jakiegoś powodu upadały. Zawsze słowem zachęcałam: wstań, nic się takiego wielkiego nie stało, przyjdź do mamy, mama przytuli. Przez wiele lat ból każdej rany, czy zadrapania scałowywałam z miejsca urazu, ale nigdy fizycznie nie podnosiłam dzieci z ziemi po upadku.
Nie wiem, która postawa jest lepsza.
Wiem, że moje dzieci radzą sobie w życiu. Potrafią podejmować decyzje i ponosić ich konsekwencje. Starsze szybko się usamodzielniły. Bez zastanowienia (kalkulacji) podejmują kroki prowadzące je do nowych wyzwań. Są aktywne w wielu dziedzinach i płaszczyznach działania. Do tego wspierają innych i powodują, by umieli się podnieść ze swoich małych i dużych klęsk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz