MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 maja 2019

Dzień za bardzo

Wszystko, co się wydarzyło tego dnia, było za bardzo. Za bardzo na zewnątrz i w środku. Przede wszystkim za bardzo padał deszcz. I choć maj w tym roku był deszczowy, padało bardziej i intensywniej, bez przerwy. Było stanowczo za zimno jak na końcówkę maja. Tak niska temperatura 30 maja nie była chyba notowana od lat. Aura za bardzo przypominała listopad, z tą beznadzieją stalowych chmur. Lało tam i z powrotem. Z powrotem może nawet bardziej. Na chwilę tylko deszcz zelżał; akurat we właściwym momencie.
Zbyt mocno też odbierałam i odczuwałam wszystko. I wszystkich. Za dużo goryczy i żalu do losu. Za dużo radości, że to wydarzenie zgromadziło nas, znów wszystkich razem. Gorycz kipiała i radość się przelewała. Wszystko to gotowało się w ogniu niedowierzania i bólu, których też był nienaturalny nadmiar.
Mogłam zablokować odczuwanie rzeczywistości w samym środku jej przebiegu. Odchyliłam parasol i patrzyłam na sylwetkę przekwitającego kasztanowca, który zdawał się cieszyć z monotonii deszczu. No właśnie, deszcz był monotonny. Za bardzo. Nie miał nic wspólnego z rozbrykanymi majowymi ulewami. Gdyby był typowym, rozbrykanym deszczem majowym, byłby na miejscu, wpasowałby się w usposobienie mężczyzny, który odjechał na rowerze i wszyscy przybyli tam, by go pożegnać. Patrzyłam więc na sylwetkę przekwitającego, zadowolonego z monotonnego deszczu kasztanowca i słuchałam, co ma do powiedzenia. Stojąc w tym miejscu słyszał niejedno o setkach ludzi. Przecież ma kilkadziesiąt lat. Czy kilkadziesiąt lat to tak wiele? Lat nigdy za wiele. Tak jak radości i szczęścia. I widać smutku, goryczy i bólu też nie. W pewnym momencie odwróciłam się do Eli i zapytałam widziałaś klepsydrę?  Pokręciła przecząco głową. Ja też nie widziałam, więc to może nie do końca jest prawda, że ten deszcz w maju taki monotonny, i że bólu tyle, że taki tłum nie sprosta, i wszystko za bardzo. Na zewnątrz i w środku.
Nawet życiorysu i dzieł dokonanych za dużo jak na jednego człowieka. Syn, brat, mąż, ojciec, przyjaciel, chrześniak i chrzestny, nauczyciel, instruktor harcerski i trener pływacki, wychowawca, wykładowca uczelniany, dyrektor szkoły, konsultant nauczycieli. Pasjonat wielu pasji. Mentor dla wielu. Niejednokrotnie odznaczany medalami i nagradzany, z wieloma dyplomami. Wszędobylski. Z taką energią i olbrzymią radością życia, która roztaczała blask wokół niego i rozświetlała największe mroki, że gdy zgasł to niebo zasnuło się stalowymi chmurami... za bardzo. Zbyt wiele twarzy przyoblekło się w ból. Nie tylko serca płakały. Szlochała młodzież młodsza i starsza, wielu dorosłych również. A mnie przekwitający kasztanowiec, który nie wiedzieć czemu rozgadał się akurat wtedy, pozwolił zablokować odczuwanie rzeczywistości. Bo jeśli Ela też nie widziała klepsydry, to może to żart, na który stać było mężczyznę, który odjechał na rowerze.
Bo jego stać było na wszystko. Zwłaszcza na to, żeby być naszym Przyjacielem. Wszystko zaczęło się w szkole średniej, w harcerskim mundurze. Hasło "jak raz harcerzem, to na zawsze" zamieniło się i było bardziej "jak raz CISOWCEM, to na zawsze". I wtedy bardziej niż podła rzeczywistość zjawiły się wspomnienia. Może wszystkie, nawet te, które drzemały przez prawie cztery dziesiątki lat w podświadomości i budowały moją osobowość. Tę indywidualną i zbiorową. Bo jak każde z nas jest częścią CISOWCÓW, tak każdy CISOWIEC jest częścią mnie. Nigdy nie było inaczej. I nigdy nie będzie. A teraz Paweł odjechał na rowerze i tylko w prasie ta pusto brzmiąca informacja, że usiłował skręcić w lewo, a wyprzedzający go samochód jechał z nadmierną prędkością. I już. A co z tymi wszystkimi, których osierocił? Z za wielkim bólem, żalem, rozgoryczeniem, niezrozumieniem... Z za wielką raną i pustką, której nikt ani nic nie wypełni? Ze wszystkimi jego marzeniami i planami, z pasjami i rozpoczętymi działaniami? A góry? Jak zniosą, że już tam nie wróci?

Zuzka i Ela najważniejsze święte, które miałyście swoje ołtarze w sercu Pawła, módlcie się za całym za bardzo pustym światem.


P.S.

26 maja, w niedzielę Paweł wybrał się na przejażdżkę rowerową. Potrącił go jadący z nadmierną prędkością samochód, gdy Paweł usiłował skręcić w lewo. Helikopterem odwieziono go do jednego z krakowskich szpitali, gdzie zmarł 27 maja w wyniku odniesionych obrażeń. Osierocił żonę, córkę oraz rzesze osób, którym był bliski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz