MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 października 2018

Trzeci dzień na izotopach

Dzień w naszej izolatce zaczął się wielkim hukiem. Sięgając po saszetkę z lekami jakimś cudem wybiłam deskę z łóżka, a ta spadając postawiła wszystkich na nogi; najbardziej mnie, zwłaszcza że na to wszystko weszła właśnie pielęgniarka z porannymi lekami, choć prawdę mówiąc pora była taka, że to raczej były nocne leki.
Zaczął się kolejny, drugi dzień izolacji. Szybko też namacałyśmy swoje ślinianki przyuszne, że obrzmiałe i bolą, ale pani Eła, bo ona dziś miała dyżur, powiedziała, że dopóki ona nie widzi z korytarza opuchlizny, tzn. że jej nie ma. Opuchlizna i stan zapalny ślinianek to ponoć jedyna komplikacja jaka może się przytrafić po zażyciu radioaktywnego jodu. Pamiętajmy, że raka tarczycy nie leczy się punktowym naświetlaniem tylko ogólnoustrojowym izotopem radioaktywnym; stąd ta izolacja - jesteśmy radioaktywne i niebezpieczne dla otoczenia.
Śniadanko było wypasione, jak wszystkie posiłki tutaj. Lubię kliniki na Kopernika w Krakowie (to moja trzecia) przez ten bezkonkurencyjny katering.
Szykuje się długi dzień i oczywiście, żadna z nas nie wzięła kawy. Regulamin wyraźnie mówi, że zabrania się wnoszenia własnego jedzenia i napojów, ale napoje jednak bezwzględnie trzeba mieć swoje i w dodatku spożywać hektolitry w ciągu doby, żeby wypłukać jod z organizmu. Ja, jak to ja, wczoraj na czczo i to nie od śniadania, jak wykalkulowała C-itakowa, a jednak od poprzedniego dnia, poza tym na nowym miejscu i... blokada wydalania gotowa. Za całą dobę korzystałam z pierwszej przegrody kibelka zaledwie dwa razy.  Około południa zrobiło mi się niedobrze, bardzo niedobrze. Właściwie już wszystko było na wylocie. Oho! - pomyślałam - się zacznie. Na szczęście efekt był taki, że było wybuchowo w drugiej komorze i mulenia przeszły.
Dziś już nie było tylu rozmów telefonicznych, wszystkim opadły emocje, tzn. nam tutaj i im w domach. Cały dzień upłynął więc na mimowolnym sprawdzaniu przyusznic, na pogawędkach, robieniu herbat, piciu dużej ilości wody, czytaniu książek i internetów, drzemkach, ssaniu leśnych cukierków, kąpieli, sikaniu, jedzeniu. Pokazałyśmy sobie zdjęcia swoich kotów i psów. Planowałyśmy, co zjemy po wyjściu na wolność. Ja postawiłam na kremówkę z Mecyi. Że o rosole nie wspomnę. Przez pół dnia, tj. od obiadu do kolacji ( czyli przez tę dłuższą połowę 😉), wisiała nade mną groźba ścisłej diety, bo zgłosiłam moje dolegliwości pielęgniarce, a ta lekarzowi dyżurnemu i przyszedł do izolatki cały korowód (znaczy obie panie), a po konsultacji korowód zalecił dietę. Na szczęście dostałam swoją wypasioną kolację w całości, bo raczej wszystkie tu jesteśmy na lekkostrawnej diecie.
Jest po północy. Kolejny dzień za nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz