Maleńkiej Wnuczce, zanim ją można było wpuścić pod prysznic, trzeba było odmoczyć i wyszorować nogi w misce. Przyjechała przed południem z nogami szczęśliwego dziecka. Cała była szczęśliwym dzieckiem, ale jej nogi najbardziej. Wszystko podskakiwało i podrygiwało w niej, jakby się spodziewało, że za górami czekają na nią gorące rytmy Świata pod Kiczerą. Ciało wprawione w radosny ruch i mowa przywiązana do kołowrotka to pierwsze wrażenie jakie ze sobą wniosła do naszego domu i pozwoliła mu trwać w podróży za góry. Na kiepurowskiej scenie krynickiego deptaku działy się rzeczy, które spowodowały, że owszem, zaniemówiła na długą chwilę, ale z kolei jej ciało poddało się rytmom ludowej muzyki z całego świata. Nic sobie nie robiła z tłumów pod sceną, wirując pomiędzy Starym Domem Zdrojowym a nową Pijalnią. Niektóre wczasowiczki też wiele sobie nie robiły z obecności innych ludzi i roznegliżowały się do naciągniętych, gumowych staników, posiadających rodowód zapewne z czasów komuny.
Był moment, że Maleńka Wnuczka usiadła ze mną tuż przed sceną na rozgrzanym bruku a ja poczułam się już trochę jak na własnych wakacjach, a nie jak na wakacjach Maleńkiej Wnuczki. Choć pewnie bez niej nie siedziałabym na ziemi w centrum Krynicy-Zdroju. Świeciło na nas słońce i obie nic sobie z tego nie robiłyśmy, choć przecież obie nie znosimy takiego stanu. Ona miała choć czapkę z daszkiem, którą raz używała zgodnie z przeznaczeniem, by za chwilę zrobić z niej wachlarz. Myślę, że bardziej od gorąca i bezruchu znużyła ją niemożność mówienia, bo kołowrotek mowy wprawiony w ruch musiał się kręcić i może myśl zaczęła jej się plątać jak nitka prząśniczki, która się zagapiła? W każdym razie w pewnym momencie podjęła decyzję, że dość i ruszyliśmy dalej, choć przecież tak bardzo podobały jej się występy, tak klaskała, wołała WOW! i podnosiła kciuki w górę. Pewnie, gdyby nie ona, to członkowie zespołów z różnych stron świata pomyśleliby sobie, że jakaś drętwa publiczność im się trafiła. Bo nawet wywiązał się konflikt między kuracjuszami z ławek z prawej strony a tymi podchodzącymi coraz bliżej sceny i stojącymi tam niczym kołki w płocie, bo ci co wchodzili i stali zasłaniali tym, co siedzieli i tamci podobno nic nie widzieli. Jedna starsza kuracjuszka z czymś dziwnym na głowie, co miało ją zapewne chronić od słońca bardzo bojowniczym krokiem podeszła do tych stojących i kazała im odejść albo usiąść na ziemi, pokazując przy tym na nas - tzn. na mnie i na Maleńką Wnuczkę, choć my siedziałyśmy przed lewym rzędem ławek. Konferansjer usiłował wprowadzić porządek, którego domagali się siedzący w ławkach po prawej kuracjusze i powiedział: rower też proszę odsunąć, na co leciwy człowiek na rowerze zawołał: - Dziadkowi na rowerze trzeba bić brawo! Konferansjer jak wchodził na scenę to bardzo dziękował władzom miasta i wszystkim świętym i chyba więcej czasu poświęcał na te podziękowania, niż na istotne wiadomości, ale powiedział, że zespół z Kostaryki jechał do Krynicy ponad 70 godzin. Lecieli samolotem, mięli kilka międzylądowań i na jednym, w Amsterdamie, obsługa lotniska wstrzymała lot do Warszawy z powodu silnego wiatru i burzy i dla tych, którzy koniecznie chcieli podróżować dalej, podstawiono autobus. Autobus zamiast samolotu! No i zespół dotarł na czas, ale bagaże ze strojami regionalnymi i instrumentami zostały w innym samolocie, pod który nie podstawiono autobusu, więc bagaże nie dotarły z zespołem do Krynicy-Zdroju na czas. Ta informacja bardzo się spodobała Maleńkiej Wnuczce i może dlatego bardziej oklaskiwała zespół z Kostaryki od innych zespołów i wciąż im pokazywała lajki obydwoma kciukami podniesionymi do góry. Na szczęście nie wszyscy członkowie zespołu byli bez strojów i młode dziewczęta wirowały w tańcu unosząc jak wachlarze swoje okrągłe, falbaniaste spódnice. Znudzili ją Czesi, choć stwierdziła, że skądś zna tę ich gadkę. 😉
Fajne były występy i Pijalnia była fajna, a zwłaszcza kwiaty w pijalni. Fajny tłum turystów i kuracjuszy. I tyle fajnych straganów z takimi fajnymi rzeczami. Mostek fajny, prawie jak w Piwnicznej. Od pomnika Mickiewicza fajniejsze były pluszowe jednorożce, które można wynająć na przejażdżkę lepszą niż koniem bujanym. No, pomnik Nikifora był fajny, bo to był pomnik pana z psem, a pan dodatkowo trzymał w ręku pędzel. I fajne kwietniki w kształcie zwierząt. I dmuchany balon, taki olbrzymi, też fajny. Takiej fontanny, jak ta w parku przy deptaku, to Maleńka Wnuczka jeszcze nie widziała. I szkoda, że słońce odbijało się w szybie i nie było widać gejzerów wody mineralnej zamkniętej w kapsule blisko pijalni, ale na pewno to wygląda fajnie, ale te barierki ochronne są naprawdę fajne. I fajnie domy są wybudowane na stoku góry, a ulica jest w połowie tej góry. Ale najfajniejsze były wachlarze i paletki do tenisa z piłką na gumce, że można obijać samemu a piłka się wraca. Lody były Oooo! Bardzo dobre!, a rurka miała śmietaną bardziej bitą niż wszystkie jakie Maleńka Wnuczka do tej pory jadła. Po soku, lodach, siedzeniu na ziemi i rurce z bitą śmietaną buzia i rączki Maleńkiej Wnuczki robiły się coraz bardziej szczęśliwe, ale nóg w szczęśliwości nie dogoniły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz