MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 24 czerwca 2017

Wakacje Maleńkiej Wnuczki

Maleńkiej Wnuczce, zanim ją można było wpuścić pod prysznic, trzeba było odmoczyć i wyszorować nogi w misce. Przyjechała przed południem z nogami szczęśliwego dziecka. Cała była szczęśliwym dzieckiem, ale jej nogi najbardziej. Wszystko podskakiwało i podrygiwało w niej, jakby się spodziewało, że za górami czekają na nią gorące rytmy Świata pod Kiczerą. Ciało wprawione w radosny ruch i mowa przywiązana do kołowrotka to pierwsze wrażenie jakie ze sobą wniosła do naszego domu i pozwoliła mu trwać w podróży za góry. Na kiepurowskiej scenie krynickiego deptaku działy się rzeczy, które spowodowały, że owszem, zaniemówiła na długą chwilę, ale z kolei jej ciało poddało się rytmom ludowej muzyki z całego świata. Nic sobie nie robiła z tłumów pod sceną, wirując pomiędzy Starym Domem Zdrojowym a nową Pijalnią. Niektóre wczasowiczki też wiele sobie nie robiły z obecności innych ludzi i roznegliżowały się do naciągniętych, gumowych staników, posiadających rodowód  zapewne z czasów komuny.
Był moment, że Maleńka Wnuczka usiadła ze mną tuż przed sceną na rozgrzanym bruku a ja poczułam się już trochę jak na własnych wakacjach, a nie jak na wakacjach Maleńkiej Wnuczki. Choć pewnie bez niej nie siedziałabym na ziemi w centrum Krynicy-Zdroju. Świeciło na nas słońce i obie nic sobie z tego nie robiłyśmy, choć przecież obie nie znosimy takiego stanu. Ona miała choć czapkę z daszkiem, którą raz używała zgodnie z przeznaczeniem, by za chwilę zrobić z niej wachlarz. Myślę, że bardziej od gorąca i bezruchu znużyła ją niemożność mówienia, bo kołowrotek mowy wprawiony w ruch musiał się kręcić i może myśl zaczęła jej się plątać jak nitka prząśniczki, która się zagapiła? W każdym razie w pewnym momencie podjęła decyzję, że dość i ruszyliśmy dalej, choć przecież tak bardzo podobały jej się występy, tak klaskała, wołała WOW! i podnosiła kciuki w górę. Pewnie, gdyby nie ona, to członkowie zespołów z różnych stron świata pomyśleliby sobie, że jakaś drętwa publiczność im się trafiła. Bo nawet wywiązał się konflikt między kuracjuszami z ławek z prawej strony a tymi podchodzącymi  coraz bliżej sceny i stojącymi tam niczym kołki w płocie, bo ci co wchodzili i stali zasłaniali tym, co siedzieli i tamci podobno nic nie widzieli. Jedna starsza kuracjuszka z czymś dziwnym na głowie, co miało ją zapewne chronić od słońca bardzo bojowniczym krokiem podeszła do tych stojących i kazała im odejść albo usiąść na ziemi, pokazując przy tym na nas - tzn. na mnie i na Maleńką Wnuczkę, choć my siedziałyśmy przed lewym rzędem ławek. Konferansjer usiłował wprowadzić porządek, którego domagali się siedzący w ławkach po prawej kuracjusze i powiedział: rower też proszę odsunąć, na co leciwy człowiek na rowerze zawołał: - Dziadkowi na rowerze trzeba bić brawo! Konferansjer jak wchodził na scenę to bardzo dziękował władzom miasta i wszystkim świętym i chyba więcej czasu poświęcał na te podziękowania, niż na istotne wiadomości, ale powiedział, że zespół z Kostaryki jechał do Krynicy ponad 70 godzin. Lecieli samolotem, mięli kilka międzylądowań i na jednym, w Amsterdamie, obsługa lotniska wstrzymała lot do Warszawy z powodu silnego wiatru i burzy i dla tych, którzy koniecznie chcieli podróżować dalej, podstawiono autobus. Autobus zamiast samolotu! No i zespół dotarł na czas, ale bagaże ze strojami regionalnymi i instrumentami zostały w innym samolocie, pod który nie podstawiono autobusu, więc bagaże nie dotarły z zespołem do Krynicy-Zdroju na czas. Ta informacja bardzo się spodobała Maleńkiej Wnuczce i może dlatego bardziej oklaskiwała zespół z Kostaryki od innych zespołów i wciąż im pokazywała lajki obydwoma kciukami podniesionymi do góry. Na szczęście nie wszyscy członkowie zespołu byli bez strojów i młode dziewczęta wirowały w tańcu unosząc jak wachlarze swoje okrągłe, falbaniaste spódnice. Znudzili ją Czesi, choć stwierdziła, że skądś zna tę ich gadkę. 😉
Fajne były występy i Pijalnia była fajna, a zwłaszcza kwiaty w pijalni. Fajny tłum turystów i kuracjuszy. I tyle fajnych straganów z takimi fajnymi rzeczami. Mostek fajny, prawie jak w Piwnicznej. Od pomnika Mickiewicza fajniejsze były pluszowe jednorożce, które można wynająć na przejażdżkę lepszą niż koniem bujanym. No, pomnik Nikifora był fajny, bo to był pomnik pana z psem, a pan dodatkowo trzymał w ręku pędzel. I fajne kwietniki w kształcie zwierząt. I dmuchany balon, taki olbrzymi, też fajny. Takiej fontanny, jak ta w parku przy deptaku, to Maleńka Wnuczka jeszcze nie widziała. I szkoda, że słońce odbijało się w szybie i nie było widać gejzerów wody mineralnej zamkniętej w kapsule blisko pijalni, ale na pewno to wygląda fajnie, ale te barierki ochronne są naprawdę fajne. I fajnie domy są wybudowane na stoku góry, a ulica jest w połowie tej góry. Ale najfajniejsze były wachlarze i paletki do tenisa z piłką na gumce, że można obijać samemu a piłka się wraca. Lody były Oooo! Bardzo dobre!, a rurka miała śmietaną bardziej bitą niż wszystkie jakie Maleńka Wnuczka do tej pory jadła. Po soku, lodach, siedzeniu na ziemi i rurce z bitą śmietaną buzia i rączki Maleńkiej Wnuczki robiły się coraz bardziej szczęśliwe, ale nóg w szczęśliwości nie dogoniły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz