MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 23 sierpnia 2016

Kadysz za tych, co stali się motylami

Sierpniowe dni niosą ze sobą pamięć o tragicznych chwilach z 1942 roku, kiedy to hitlerowski okupant przystąpił do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. W praktyce znaczyło to przystąpienie do ludobójstwa na masową skalę. Ludność żydowską polskich miast zgromadzoną wcześniej w gettach zaczęto wywozić do obozów zagłady i palić w komorach gazowych. (Wyjaśniam gdyby zajrzał tu ktoś, kto wie o innych rzeczach, a nie wie o tym).
Wędrówka ulicami sztetlu, który zniknął 23 sierpnia 1942 roku, tak jak zniknęli jego mieszkańcy - na jeden rozkaz oprawców, zaprowadziła uczestników na plac miejski vis a vis klasztoru jezuitów w Nowym Sączu. Na plac, którego bruk był świadkiem niezmierzonych ludzkich tragedii, bólu i unicestwienia nadziei, śmierci. Na plac, który był punktem centralnym nowosądeckiego getta. Dzisiejsze zachodzące słońce oglądało zaledwie dwóch żyjących świadków tamtych koszmarnych wydarzeń, którym cudem udało się uniknąć pacyfikacji i wywiezienia w bydlęcych wagonach na pewną śmierć do Bełżca. To Markus Lustig i Moniek Goldfinger - szacowni starcy, którzy na tę rocznicę przyjechali do swojego świętego Sącza z zagranicy. Drżące głosy wiekowych mężczyzn rozbrzmiewające na Placu 3 Maja zamieniły się w płacz chłopców, którymi wtedy byli. Powietrze nabrzmiało od wszystkich ciężkich i bolesnych słów wypowiedzianych przez owych roztrzęsionych wiekiem i emocjami "chłopców" oraz przez organizatorów i zaproszonych gości. Tak nabrzmiałe i przytłaczające rozdzierał śpiew i wezwanie do apelu pamięci, i myśli zgromadzonych...

Zanim zabrzmiał kadysz za wszystkich, których los wyznaczył na ofiary Holocaustu, rabin odśpiewał psalmy. I właśnie wtedy, w chwili, gdy uczony w piśmie zawodził o zstąpieniu do szeolu, spojrzałam w górę, ponad zaułkami podwórek i dachami kamienic, które pamiętają; spojrzałam w niebo i zobaczyłam roje kolorowych motyli. Zobaczyłam, bo usłyszałam szelest przeźroczystych skrzydeł. To byli wszyscy oni. Rozstrzelani, zamęczeni, zakatowani, roztrzaskani o bruk, wywiezieni, spaleni, unicestwieni... To oni w cichym szeleście motylich skrzydeł zjawili się nad spowitym w mroku nocy miastem i przynieśli wieść o swojej szczęśliwości. O wyzwoleniu. O radości.
Do przebaczenia nawoływali żyjący. Do pamięci i ocalenia od niepamięci również.
To bardzo ważne dzisiaj, bo świat stoi na niebezpiecznej krawędzi.
To ważne zawsze. Ważne, by pamiętać, że wojna rodzi się najpierw w sercu każdego z nas.



P.S.
Pani Mario, Panowie Arturze, Dariuszu, Łukaszu - wielkie Wam dzięki za to, że jesteście pochodniami niosącymi światło pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz