MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 4 lutego 2015

Harcmistrz Janusz Korpak

Odwiedziłam dziś "jednego z najstarszych starowinków" (bo to był on, nie ona) w naszym hufcu. Razem z niedawno zmarłym dh. Hałasem zdawał maturę w Męskim Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Nowym Sączu w 1948 r., choć tak naprawdę urodził się rok później niż Profesor. Zawierucha wojenna itp. On akurat, wraz z rodzicami i rodzeństwem, dosłownie w ostatniej chwili umknął z Wołynia przed tym okrutnym ludobójstwem dokonanym na Polakach w latach II wojny światowej. Odwiedziłam go w związku z Profesorem, a gdy się wybierałam, Mała Duża Dziewczynka powiedziała mi: - Tylko nie zapomnij sobie wziąć słoika dżemu, skoro wybierasz się do "jednego z najstarszych starowinek".
Oczywiście od dawna jestem zdania, że starości nie wyznaczają lata, tylko mentalność, więc człowiek, który mnie gościł - Druh hm. Janusz Korpak - nigdy stary nie będzie, pomimo, że wiek ma słuszny. Zapraszając mnie do swojego domu, zaprosił mnie równocześnie do świata swojego dzieciństwa, lat młodzieńczych, młodości i życia dojrzałego. W dodatku był to świat wypełniony po brzegi wartościowymi ludźmi w harcerskich mundurach. Pokazał mi i opowiedział miasto swojego urodzenia i Nowy Sącz, o którym mówi, że jest jego drugim miastem rodzinnym. Ale też wiele miejsca w jego skrupulatnych kronikach i pięknych opowieściach zajmowały wszelkie harcerskie przedsięwzięcia: obozy, biwaki, kursy kształceniowe dla kadry, wędrówki górskie po Beskidzie i Pieninach, albo do Pienin, jak o nich mówił. Opowiedział o pierwszej powojennej wędrówce do Pienin przez Beskid Sądecki, która rozpoczęła się już w Nowym Sączu... Z Nowego Sącza do Szczawnicy, przez Rytro, Radziejową, Rogacze! Z plecakami, prowiantem, namiotami, kocami, menażkami - ze wszystkim, co do biwakowania niezbędne, na nogach. Kolej nie jeździła, bo tory nie były jeszcze odbudowane; tunel w Muszynie zasypany na skutek działań wojennych i liczne inne uszkodzenia. Jeden z harcerzy niósł podczas tej wyprawy w plecaku budzik. Tak, taką wielką cebulę, bo przecież małych budzików wtedy nie było. I wiąże się z tym nawet anegdota, jak to wszyscy długo w noc siedzieli przy ognisku na leśnej polanie nieopodal ruin zamku w Rytrze po zejściu z Makowicy, pod najwspanialej w życiu Druha Janusza rozgwieżdżonym niebem, rozkoszowali się tymi czarownymi chwilami i poszli spać grubo po północy. Mieli rozłożone namioty, które tylko z wyglądu i nazwy były namiotami, bo były to po prostu cztery poniemieckie płachty brezentowe rozciągnięte na kijach, tworzące jakby sam czubek namiotów, które kojarzą się z namiotami Anglików na pustyni. Na ziemi wymoszczonej jedliną w takim prowizorycznym namiocie kładło się czterech harcerzy i tak spędzali noc. Zaledwie więc pousypiali, by nabrać sił po jednym, a przed kolejnym dniem trudnej górskiej wędrówki, delikwentowi zadzwonił budzik w plecaku. Młodzi nie znają tego terkoczącego dźwięku mechanicznych budzików, muszą więc uwierzyć, że umarłego stawiał na nogi, cóż dopiero mówić o kilkunastu harcerzach w leśnej głuszy ponad Popradem. Aż dzisiaj, opowiadając mi to, Druh Janusz śmiał się (zapewne) jak wtedy. No i właśnie podczas tej i innych opowieści zobaczyłam w nim małego chłopca skorego do różnych żartów i psot, który tylko ukrył się w ciele "jednego z najstarszych starowinków" i utknął tam już od jakiegoś czasu.
Ileż wątków poruszyliśmy podczas tych kilku godzin naszego wspólnego przebywania?! Może nie dosłownie, ale postanowiliśmy, że staną się one dla nas punktem zaczepienia do kolejnych rozmów. Bo tak jak Druh Janusz pokazał mi ogromne rozlewisko na Czerczu, w latach czterdziestych w Kosarzyskach ponad foluszem, po którym pływali łódką, a którego próżno dziś szukać, bo wszystkie potoki jakby mniej zasobne w wodę, tak on jawi mi się takim rozlanym źródłem bogatym w wiedzę, wspomnienia i doświadczenie wielkiej historii i to nie tylko małej ojczyzny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz