MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 6 grudnia 2014

Rzecz o staruchach - Wcale nie jest to przyjemna opowieść, jakiej można by się spodziewać w dniu św. Mikołaja

Galeria handlowa przy osiedlu, które się zestarzało. W galerii, jak to w galerii - sklep spożywczy jednej z zagranicznych sieciówek. Małe osiedlowe sklepy zamknęły się zanim otwarto ten sklep, to sieciówka na obrzeżu miasta, jedyna na tamte czasy wyeliminowała drobnych handlowców. Choć na osiedlu pozostało kilka spółdzielnianych sklepów pamiętających oblężenie klientów i puste półki, to starzy mieszkańcy osiedla lubią robić zakupy w wielkopowierzchniowej sieciówce. Dla nich to taki sprawdzian na ile sobie jeszcze radzą w życiu. Autentycznie. Od niejednego starego mieszkańca osiedla słyszałam: dopóki potrafię odnaleźć się w tej galerii handlowej, to nie jest ze mną jeszcze tak źle. Chodzą więc, by zrobić podchody, tańsze zakupy i równocześnie dają się wciągnąć w zbieranie punktów czy kuponów na produkty, których tak naprawdę nie potrzebują. Również i w tym temacie posiadam własne obserwacje i nieraz widziałam, jak panie dobierały towar do koszyka, by wydać kwotę odpowiadającą równowartości kolejnego kuponu. Wyklejony kuponami bloczek zamienia się na rondle, noże, patelnie czy inne przedmioty, które normalnie można kupić taniej, niż za 300, czy 500 zł, które trzeba wydać w sieci, by uzbierać punkty na ten ponoć darmowy dodatek służący głównie do przywiązania klienta a przede wszystkim nabicia go w butelkę.
Nigdy nie ukrywałam ani też nie wstydziałam się (w dzisiejszych czasach nie wiedzieć co ukrywać, czego się wstydzieć - wielu sprawia, że wartości w świecie są niepopularne) mojego ciepłego stosunku do ludzi starych. Dawno ukułam teorię, że zbyt szybko straciłam własnych staruszków z pokolenia dziadków i babć i w związku z tym odczuwam głód, więc i potrzebę obcowania z takowymi. I choć różnica między nimi a mną z roku na rok robi się coraz mniejsza, więc granica starości przesunęła się w moim postrzeganiu, to jednak wciąż jest jeszcze, więc mój ciepły stosunek do staruszków ma się dobrze a nawet coraz lepiej. Zapewne sprawia to ta moja empatia, która w swej głębi nie ma końca ;).
Jest więc tak, że spotkania ze staruszkami rozrzewniają mnie.
Jest jednak pewien rodzaj starych ludzi, których, jak to mawiała niezapomniana profesorka usiłująca wpoić mi podstawy tego, z czego jest Ziemia zbudowana, "wsadziłabym w armatę i w kibiny". (Dosłowne brzmienie powiedzenia, które kierowała do wcale nie nielicznych, brzmiało: "Ty to jesteś taka głupia, że Ciebie nic, tylko w armatę i w kibiny").
Tak. To rodzaj staruszek, e tam, staruszek! starych bab, które w swej słabości i niemocy docierając do celu przejdą po tobie jak czołg albo taran.
Wracamy do galerii handlowej znajdującej się przy osiedlu, które się zestarzało. Robiłam zakupy w towarzystwie Dużej Małej Dziewczynki. Spośród trzech rodzajów koszy na zakupy, wzięła ten najmniejszy, plastikowy, który trzeba nosić w ręce. Były jeszcze dwa modele: plastikowy na kółkach i typowy druciany na giga zakupy, na kółkach. Zamierzałyśmy kupić 2-3 rzeczy, więc wybrała taki. Ja w tym sklepie zawsze wybieram model środkowy.
Po odnalezieniu produktów, które przyszłyśmy kupić, udałyśmy się do kasy. Wybrałyśmy najkrótszą kolejkę. Są dwa powody, dla których nie lubię robić zakupów w tym sklepie: tam zawsze są długie kolejki do kasy i te stare baby, które wydłużają lub utrudniają czas oczekiwania.
Przed nami stała starsza kobieta, która właśnie była obsługiwana, przy niej stał stareńki staruszek z aparatem słuchowym, o lasce, cały rozedrgany. Sprawiał wrażenie, jakby tylko towarzyszył tej pierwszej, ale okazało się, że swój zakup trzymał w ręce. Za stareńkim staruszkiem stanęłyśmy my obie i to był sam skraj niezbyt długiej taśmy do kasy, na który Duża Mała Dziewczynka zaczęła wykładać nasze zakupy. Miałyśmy dosłownie 4 produkty bardzo niewielkich rozmiarów. Zaledwie Mała Duża Dziewczynka postawiła część z nich na taśmę zjawiła się starucha wyglądająca jak czarownica z Królewny Śnieżki i napierając koszem wypełnionym po brzegi, przymilnym głosem poprosiła o możliwość postawienia kosza na taśmie, bo jej ciężko. Nie było możliwości, by jej to umożliwić, bo choć taśma była prawie pusta, to fizycznie nie było miejsca, by się przesunąć do przodu. Z przodu starsza kobieta, która już spakowała towar i dokonywała płatności, tuż za nią stareńki staruszek z aparatem słuchowym, o lasce, cały rozedrgany, za nimi my obie i... brak czasu na reakcję. Starucha tak naparła na nas swoim wypełnionym po brzegi najmniejszym z całej gamy do wyboru koszykiem, że pchnęła nas jak domino. Duża Mała Dziewczynka wpadła na mnie. Moja figura, postawiona na kończynach o kolanach, które potrzebują stanowczego wsparcia i wciąż komendy z mózgu: ruszamy! - straciła równowagę, w kolanach zgrzytnęło, pod kopułą zaświeciły mi wszystkie gwiazdy, szczególnie te jeszcze nieodkryte i runęłam na stareńkiego staruszka z aparatem słuchowym, o lasce, całego rozedrganego. On był jednak mocno wsparty na swej lasce, być może płacąca starsza kobieta była bastionem przy tej kasie, w każdym razie tylko dlatego nie nastąpił spodziewany koniec jak w klockach domino. Zapytałam staruchę: - Może by pani życzyła sobie, żeby ją w ogóle przepuścić? Na co jeszcze milszym niż chwilę wcześniej, ale już uciemiężonym głosem odpowiedziała: - No, chciałam tylko ulżyć sobie w dźwiganiu ciężaru i nie wiedziałam, że to taka krzywda dla pani.
Ggggrrryyy....!!!
Młody chłopak stojący za staruchą uśmiechnął się do mnie i puścił mi oko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz