MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 października 2017

Centrum Medyczne Batorego - rehabilitacja

Remont w trakcie przyjmowania pacjentów.*

Wchodzę na rehabilitację, chwilę po mnie do sali ćwiczeń wchodzi dwóch panów z drabiną, pędzlem i wiaderkiem cuchnącej substancji. Kładę się na leżance i rozpoczynam ćwiczenia, panowie rozkładają drabinę, jeden z nich wspina się pod sufit i odmierza coś na ścianie. Na sali oprócz mnie jest jeszcze dwóch pacjentów - też ćwiczą. Przez uchylone okno przedostaje się świeże powietrze, ale w żaden sposób nie równoważy smrodu substancji z wiadra. Kątem oka przyglądam się wygibasom malarzy i zastanawiam się, czy jestem bezpieczna w razie upadku pana z drabiny (z drabiną). Na oko chyba tak. Ale kobieta, nad którą bezpośrednio stoi mężczyzna na drabinie, z pewnością nie. Póki co milczę i tylko z coraz większą grozą obserwuję zgodę rehabilitantki na takie praktyki. Nie wiem jakie miejsce w szeregu zatrudnienia zajmuje rehabilitantka, u której rehabilitujemy się całą rodziną od dawna i zadowoleni z efektywności i sumienności wciąż do niej wracamy, ale w tym momencie jest najważniejszą osobą na sali i jedyną, nazwijmy to, instytucjonalną personą, która może przerwać tę groteskę. Jednak nie przerywa.
Ekipa remontowa przekłada sprzęt na równoległą ścianę i jeden z mężczyzn wspina się po siatce nad łóżkiem do rehabilitacji, mości się na górze już zupełnie bezpośrednio nad pacjentką (!!!), która wykonuje bierne ćwiczenia którejś kończyny przypięta pasami do siatki, więc unieruchomiona na łóżku, i jakby nigdy nic wykonuje pomiary. 
W tym momencie robię delikatną uwagę o BHP. Zwracając się do rehabilitantki mówię, że takich rzeczy nie robi się przy pacjentach, że nawet sklepów nie maluje się przy klientach. Na co, zanim przesympatyczna pani rehabilitantka zdążyła zareagować, pan z drabiny odpowiada sarkastycznie: - Pewnie o północy będziemy to robić.
Kurczę - jeśli przychodnia byłaby czynna do północy, to powinni nawet po północy to robić - pomyślałam, ale nie podejmowałam rozmowy z gościem, bo z jego tonu wywnioskowałam, że szybko zamieniłaby się w pyskówkę. Po północy i w dniu poprzedzającym dni wolne - myślę dalej - żeby opary kleju miały szansę wywietrzeć. Na to wskazywałyby przepisy BHP, które permanentnie złamano narażając pacjentów na wdychanie szkodliwych oparów. 
Podziękowałam za dzisiejszą rehabilitację, ponieważ po kilku minutach przebywania w oparach kleju odczułam objawy zatrucia substancjami chemicznymi: rozbolała mnie głowa, zrobiło mi się niedobrze. Ból głowy narasta. Uprzedziłam, że córka, która ma astmę, też nie przyjdzie.  
Pomijam fakt, że specyfika naszej choroby jest wyjątkowa i remont w naszym mieszkaniu odbywa się zawsze, podczas gdy my jesteśmy na wakacyjnym wyjeździe, ale żeby skakać po drabinie nad i po łóżkach rehabilitacyjnych w czasie, gdy leżą i ćwiczą pacjenci oraz smarować klejem w sali rehabilitacyjnej w obecności ćwiczących pacjentów w samym środku dnia pracy przychodni, w środku tygodnia? To tylko w Nowym Sączu w Centrum Medycznym Batorego.

* To nic, że maleńki remont, że tylko dwa prostokąty o łącznej powierzchni może 1 m kw. Drabina, malarze i  trująca substancja chemiczna są takim samym niebezpieczeństwem przy 1m kw. jak przy stu czy tysiącu. 

niedziela, 8 października 2017

Trzy Korony

Mgła spływała wielkimi kroplami, które głośno packały spadając z liścia na liść i potem na ziemię. Wejście do lasu było otwarte, ale zimno panujące na przełęczy nie zachęcało, by zrobić pierwszy krok. Potrzebna była wielka wiara w to, że dobre prognozy pogody się spełnią i ogromnej determinacji wędrówki. I ciepłe ubranie z czapką i rękawiczkami. Szlak zaczynał się na granicy między wrześniem a październikiem. Las był mieszany z przewagą jeszcze zielonych buków. Pachniał rydzami, które zrodziła noc i mgłą na przełęczy, która łączyła w sobie zapachy obu grzbietów. Wiatr czekał przyczajony w czeluściach, by następnego dnia uderzyć siłą huraganu. Obietnica ciepłych promieni słońca drzemała w głębokich zaroślach, po których tymczasem ślizgały się krople mgły i chłód późnego poranka. Kroki we mgle brzmiały łomotem. Poza nimi głucha cisza jak w próżni wyselekcjonowanej w laboratorium. O takiej próżni czytałam chyba u Dana Browna. Uruchomiła się lawina wspomnień wszystkiego co kiedyś przeczytałam, co napisałam, powiedziałam, usłyszałam, a także czego nie powiedziałam i nie zrobiłam choć powinnam.
Początek drogi obfitował w podejścia. Pierwszym zwiastunem słońca była wielka jaskrawość mgły. Aż trzeba było oczy mrużyć. Im wyżej się wspinaliśmy tym rzadsza robiła się mgła, aż wreszcie stanęliśmy na polanie zalanej słońcem, a pod naszymi stopami płynęły pierzaste obłoki. Niektóre utknęły w dolinach na dłużej i dziurawiły je tylko szpice wież kościelnych. Gdzieś w dole majaczyła wioska lustrami okien i ścian odwróconych ku wschodowi, które odbijały blask słońca. Tylko te lustra, nic więcej. I przytłumiony głos dzwonów z oddali. Każda następna polana jawiła nam się w większej słonecznej kipieli a jarzębiny, kaliny i inne owocowe drzewa stały już w złocie i purpurze,
Kiedy się osiągnęło pierwszy ze szczytów grani, droga zamieniła się w parkową aleję, po której płynęło się jak miłe wspomnienie. Wielkie bogactwo lasu zamkniętego w granicach parku narodowego jest nie do opisania. Bo oto nagle znajdujesz się na maleńkiej polance pełnej przekwitłych starców w swych siwych czuprynach, od których się jeszcze nie odkleiła mgła a na puchatych kwiatostanach pracowity pająk rozpiął pajęczynę o rozmiarach, które świadczą, że zaiste szykuje zapasy na zimę. Widok cię oczarowuje i zaczarowuje. Kręcisz się wkoło i po kilku obrotach tracisz orientację kierunku marszu. Po towarzyszach wędrówki nie ma już śladu, nie dochodzi już nawet odgłos prowadzonych rozmów. Ruszasz szybkim krokiem, żeby nadrobić tamto zagapienie a już trafiasz na następne, zgoła inne. Bo oto wkraczasz pomiędzy rosłe buki, których koron nie widać, a skręcone z wielu konarów pnie są tak grube, że trzeba by wielu otwartych ramion, by je opasać. Olbrzymie wystające korzenie tak uczepiły się grani i obu zboczy, że widok ten odzwierciedla ich walkę z naturą o przetrwanie w tym miejscu. A może wędrują, gdy nikt nie widzi, i gdy tylko oko ludzkie na nich spocznie, udają zakotwiczone i zakorzenione? Zaraz znów wysyp muchomorów i innych niejadalnych grzybów, które ktoś wnet zniszczy z niezrozumiałej nienawiści do bogactwa i różnorodności lasu.
Mijamy kolejne szczyty, które powinny powiedzieć ci, że jednak droga prowadzi w górę i w dół. Tuż przed wejściem na przełęcz, na której krzyżuje się wiele szlaków, słychać cudowną muzykę dzwonków zawieszonych na szyjach owiec. Stada powoli zmierzają ku dolinom, by za kilka dni zejść wielkim jesiennym redykiem do zagród przy domach. W tym roku odwiedzaliśmy bacówkę w Gorcach, u Bucka. Owce lubią pozować do zdjęć, jednak teraz nie widzimy owiec, a tylko je słyszymy. Więc dochodzimy na przełęcz Chwała Bogu (Szopka) i bez chwili namysłu decyduję się iść dalej, na szczyt, który całe życie napawał mnie lękiem.
Trzy Korony. Zawsze obchodzone dookoła, obok, pod. Wiele lat temu byłam bardzo blisko. Właśnie na Przełęczy Szopka, ale szłam z Krościenka i to właśnie dla wędrowców tego szlaku przełęcz ma nazwę Chwała Bogu, bo są to pierwsze i jedyne słowa jakie się cisną na usta po przejściu trasy. Nie wyszłam wtedy na Trzy Korony, bo pokonało mnie zmęczenie, strach i co tam jeszcze. Trasa z Hałuszowej, z przełęczy Osice, jest długa, ale łatwa. Poza tym, jak spojrzałam na mapę i zobaczyłam jaką wysokość mają Trzy Korony (982 m n.p.m.), to sobie pomyślałam: mój Boże, co to jest? Toż mniej od Lackowej. Obok mnie Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem. Patrzy na mnie z trwogą. Podtrzymuje kiedy trzeba na duchu, kiedy trzeba za rękę. Nie tylko na ścieżce na Trzy Korony, ale za każdym razem, gdy idziemy szlakiem.

Na przełęczy Chwała Bogu zatrzymało się słońce tamtego dnia. I czas płynął leniwie. Ludzie schodzili się ze wszystkich stron i na wszystkie strony się rozchodzili. Przysiadali na chwilę zmęczeni, spragnieni, głodni, zapatrzeni, zamyśleni. W czasie górskich wędrówek najbardziej smakują pajdy chleba z konserwą mięsną, więc po zejściu ze szczytu rozłożyłam na ławce ściereczkę i raczyliśmy się przysmakiem. Czas na zadumę był w kolejce na platformę widokową na szczycie.
W drodze powrotnej wszystko widzi się z innej perspektywy. A perspektywa poszerzona jest wygraną z własną niemocą, z nawarstwionym przez całe życie lękiem przed górą, przed własnymi słabościami. A także niewzruszeniem przyrody tym, co człowiek czyni.

Zdjęcia można obejrzeć tutaj.











Gdy idę na wędrówkę, nie myślę o tych wszystkich chorobach, które się we mnie gnieżdżą. Wręcz przeciwnie - idę, by przed nimi uciec, poczuć się wolna, swobodna, beztroska. W czasie każdej wędrówki uruchamia się lawina wspomnień wszystkiego co kiedyś przeczytałam, co napisałam, powiedziałam, usłyszałam, a także czego nie powiedziałam i nie zrobiłam choć powinnam. W czasie wędrówki jest się pozbawionym codzienności i przyziemności, więc na pewno nie myślę o tych wszystkich chorobach. To one wyskakują w chwili największego trudu drogi jak królik z kapelusza i mówią: a kuku! jesteśmy z tobą cały czas. Wyszły więc ze mną na Trzy Korony i pokonały całą trasę tam i z powrotem, dając chwilami w kość do braku tchu, do bólu, do łez.