Każdy październik przychodzi feerią barw, zapachem grzybów i lazurowym niebem. W ślad za tym ciągnie się zapach butwiejących liści i kiszonej kapusty. Idąc wszelkimi drogami musisz uważać na spadające kasztany i żołędzie, by nie pacnęły cię w głowę, bo przecież zaboli. Zabolą również wspomnienia, choć pamięć o nich nie powinna gnębić. Jednak, kiedy zjawiają się z melodią zawodzących wiatrów, mogą tylko boleć. Zamykasz więc oczy licząc na to, że nie zauważą cię i przejdą pomimo, miast tańczyć swój upiorny taniec przed twoją pamięcią. Ale im bardziej zaciskasz powieki, tym mocniej wskrzeszasz widma, przed którymi chciałbyś uciec. Poddajesz się melancholii, a świat chciałby cię uleczyć. Toteż musisz udawać, że masz katar w nosie, a nie smutek w duszy. I wtedy wszyscy pozwalają, byś dał się pochłonąć melancholii. A ty już nie wiesz czy smutek naokół jest samym smutkiem, czy wielką jesienną smutą, którą wnet przywali pierzyna białej nicości - tej, która aż do wiosny będzie grzała twoje niepokoje, by rosły w jej cieple jak drożdżowe ciasto. Jest pewna siła, która nie może stąpać cicho wokół ciebie, nie może stać się niewidzialną. Chce wyrwać cię z odmętu twojej cierpliwej niecierpliwości. Jeśli ją zlekceważysz, toś przepadł - czas momentalnie przysporzy ci lat. O wiele więcej niż kartki kalendarza. Unicestwij więc żałość, nim ona unicestwi ciebie.
Zrób 5 x tak. Albo odwrotnie. Tylko coś zrób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz