MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 19 października 2015

I w październiku niebo bywa pogodne

Każdy październik przychodzi feerią barw, zapachem grzybów i lazurowym niebem. W ślad za tym ciągnie się zapach butwiejących liści i kiszonej kapusty. Idąc wszelkimi drogami musisz uważać na spadające kasztany i żołędzie, by nie pacnęły cię w głowę, bo przecież zaboli. Zabolą również wspomnienia, choć pamięć o nich nie powinna gnębić. Jednak, kiedy zjawiają się z melodią zawodzących wiatrów, mogą tylko boleć. Zamykasz więc oczy licząc na to, że nie zauważą cię i przejdą pomimo, miast tańczyć swój upiorny taniec przed twoją pamięcią. Ale im bardziej zaciskasz powieki, tym mocniej wskrzeszasz widma, przed którymi chciałbyś uciec. Poddajesz się melancholii, a świat chciałby cię uleczyć. Toteż musisz udawać, że masz katar w nosie, a nie smutek w duszy. I wtedy wszyscy pozwalają, byś dał się pochłonąć melancholii. A ty już nie wiesz czy smutek naokół jest samym smutkiem, czy wielką jesienną smutą, którą wnet przywali pierzyna białej nicości - tej, która aż do wiosny będzie grzała twoje niepokoje, by rosły w jej cieple jak drożdżowe ciasto. Jest pewna siła, która nie może stąpać cicho wokół ciebie, nie może stać się niewidzialną. Chce wyrwać cię z odmętu twojej cierpliwej niecierpliwości. Jeśli ją zlekceważysz, toś przepadł - czas momentalnie przysporzy ci lat. O wiele więcej niż kartki kalendarza. Unicestwij więc żałość, nim ona unicestwi ciebie.
Zrób 5 x tak. Albo odwrotnie. Tylko coś zrób.
       

sobota, 10 października 2015

Poza początkiem i końcem

Początek wyraźnie się zaznaczał i nie sposób było pomylić go z tym co przed ani z tym, co po. Nie dziwi więc, że kiedy przeszło się inicjacyjną, niewidzialną bramę początku, pozwoliło się na gorączkę zmysłom. Po pierwszym szaleństwie i upojeniu koniecznym było wejść na równoważnię, bo ileż można płonąć? I choć bardzo się chciało zaznać już jakiejś stabilności, z czasem ten etap stał się zbyt monotonny. Jednak nie było możliwości zmienić toru ani kierunku. Trzeba było podążać od wschodu do zachodu słońca i przeliczać kilometry za pomocą zmieniających się pór roku i następujących po sobie lat. Nikt nie wiedział, gdzie jest koniec, bo koniec w żaden sposób nie został opisany. Ci, którzy już znaleźli się poza nim, zdawali urywane relacje o niejasnych przeczuciach i symptomach, ale zazwyczaj mówili, że współcześni zatracili zdolność dostrzegania tego, co niematerialne. Toteż nawet tym, którzy potrafili wcześniej niż od początku posługiwać się intuicją, wciąż myliło i mieszało się wszystko. Niektórzy mieli wrażenie, że już kiedyś uczestniczyli w podobnych lub nawet identycznych zdarzeniach, ale właśnie w chwili, gdy byli na granicy jasności i odkrycia, pojawiała się mgła znikąd. Czasem był to dym palonych liści jesienią. Ale zarówno mgła, jak i dym powodowały, że zrozumienie się oddalało. Nikło. Zjawiała się za to gorączka z początku. Trzeba było być zaślepionym monotonią równoważni, by nie skojarzyć, że najwyraźniejszą granicą końca była owa gorączka. Dlatego większość przeszła przez koniec nie wiedząc, że to właśnie on. Ja również.
Więc jestem poza początkiem i końcem. Znalazłam się w strefie, gdzie - jak znaki drogowe - stoją sentencje wyrosłe z doświadczenia. Nie wiem czy innym, którzy przyszli tu przede mną, albo po mnie, owo proverbium gra na tę samą melodię. Nie wiem nawet czy muzyka, którą słyszę jest zaledwie preludium do właściwego utworu. Czuję za to, że i poza granicą jest gorączka trawiąca zmysły. Ale ta gorączka nie pali, więc nie spala. Za to pozwala równomiernie odczuwać. Poza początkiem i końcem.