MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 24 marca 2015

Przeobrażenie

Jakiś czas temu, niedawno, śniło mi się, że stojąc, nie mogę unieść nogi do góry i ułożyć jej tak, żeby w stawach biodrowym i kolanowym zrobił się kąt prosty. Po prostu kolano mi nie trzymało i noga gięła się jak cieniutka gałązka wikliny boląc do tego niemiłosiernie. I męczyłam się w tym śnie całkiem tak samo jak we śnie, w którym chce się uciekać a nie da się, bo nogi ciążą jakby były zrobione z ołowiu. Tak samo wtedy nie mogłam unieść tej mojej jednej nogi i próbowałam bez końca, bez końca czując beznadziejność sytuacji. Gdy wreszcie zbudziłam się z tego snu, pomyślałam, że najnormalniej w wiecie musiało mnie przez sen boleć kolano, choć dawno już aż tak nie bolało.
Zdziwiłam się, gdy dokładnie tak wychodziłam dzisiaj po schodach. Moja prawa noga odmawiała posłuszeństwa po tym jak wczoraj dostałam zastrzyk w kolano z substancją odżywiającą i regenerującą staw.Tak czasem uda nam się coś wyśnić, albo raczej zapamiętać sen, który poprzedza rzeczywistość.

A w rzeczywistości świat przeobraża się z zimowej aury w bliżej nieokreśloną. Zaledwie zeszły śniegi powodując, że krajobraz stał się zupełnie nagi, pozbawiony nawet puchowej pierzyny. Zeschłe, pożółkłe i wygniecione trawy płożą się po ziemi i są widomym znakiem, że przez tych kilka zimowych miesięcy pod ową śnieżnobiałą pierzyną dochodziło do wielkich orgii. A kochankowie, opuściwszy swe łoże, zniknęli zapewne pod prysznicem, by wpierw wyprostować swoje wymięte namiętnością ciała, nim wygładzą i zaścielą miejsce, w którym baraszkowali. Słońce, nawet zaćmione kilka dni temu, oświetla swymi promieniami wszystkie fałdy i zakamarki nagiej ziemi a każdy promień, jak wskaźnik w ręku groźnego nauczyciela wskazującego nieuważającego podczas lekcji ucznia, pokazuje to tu, to tam ślady grzesznych uczynków przyrody. Jeszcze można znaleźć się nagle w samym środku zimy. Takiej ze śniegiem i mroźnym powietrzem. Śnieg leży na szczytach i prowadzących do nich ścieżkach. Pokrywa polany i łąki, szczególnie te od strony cienia. Jeszcze wieczory, noce i ranki skuwa lód. Jeszcze całe połacie lasu w dolnych reglach wyściełane są bielą skrzącą się w blasku słońca bez trudu docierającego do spodu lasu przez bezlistne korony drzew. Tam kochanków baraszkowania czas jeszcze nie minął. Tam jeszcze wszystko odświętne i czyste od miłości i bieli. Póki miłość trwa wszystko jest niewinne. Dopiero, gdy unosi się pierzynę, kiedy ona sięga po opuszczoną koszulę o on po kalesony, brzydota pokrywa ich ciała i ich uczucia. I brzydzi się ich miłością cały świat a nawet oni sami odczuwają wstyd i obrzydzenie: ona przed sobą i przed nim i on przed sobą i przed nią. Znikają więc chyłkiem w łazience, zmywają brud cielesnego obcowania, kilka prób spojrzenia sobie w oczy w lustrze nim wyjdą i spojrzą w oczy jej i jego, nim założą na siebie zwiewne ubrania i wrócą zaścielić miejsce, gdzie właśnie skoczyła się bezwstydna ich orgia. Zanucił ptaszek jedną ze swych wiosennych pieśni - to ona spłukała z siebie pierwszy wstyd... Znów jakieś nieśmiałe trele - to on ogolił chropowatość myśli. I już ziemia wybucha feerią barw i zaczyna się festiwal radości, w którym oni myślą się schronić, włączyć w ogólną radość i zniknąć w barwach i gąszczu odradzającej się niewinności wiosny.