MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 czerwca 2011

Przed Panem Pieśni stawił się

 Alleluja

Tajemny akord kiedyś brzmiał
Pan cieszył się, gdy Dawid grał
Ale muzyki dziś tak nikt nie czuje
Kwarta i kwinta, tak to szło
Raz wyżej w dur, raz niżej w moll
Nieszczęsny król ułożył Alleluja
Alleluja,Alleluja....
Na wiarę nic nie chciałeś brać
Lecz sprawił to księżyca blask
Że piękność jej na zawsze cię podbiła
Kuchenne krzesło tronem twym
Ostrzygła cię, już nie masz sił
I z gardła ci wydarła Alleluja
Alleluja,Alleluja....
Dlaczego mi zarzucasz wciąż
Że nadaremno wzywam Go
Ja przecież nawet nie znam Go z imienia
Jest w każdym słowie światła błysk
Nieważne, czy usłyszysz dziś
Najświętsze, czy nieczyste Alleluja
Alleluja,Alleluja...
Tak się starałem, ale cóż
Dotykam tylko, zamiast czuć
Lecz mówię prawdę, nie chcę was oszukać
I chociaż wszystko poszło źle
Przed Panem Pieśni stawię się
Na ustach mając tylko Alleluja
Alleluja,Alleluja.... 


(Piosenka napisana przez Leonarda Cohena w tłumaczeniu i wykonaniu Macieja Zembatego)




Niektórzy to mają szczęście! Są już przed Panem Pieśni na ustach mając Alleluja.

A nas dokąd Pan Pieśni prowadzi?
Kiedyś, gdy byłam z pewną panią w poradni onkologicznej, pielęgniarka powiedziała do mnie:

- A ja myślałam, że to pani jest do konsultacji.

- Nie, nie - odrzekłam.

Przez głowę przemknęło mi ta standardowa w takich wypadkach myśl, że jakże mogłabym to być ja, przecież przyjechałam tu z mamą koleżanki.
Dopiero w drodze powrotnej w samochodzie, gdy krajobrazy znikały z prawej i lewej strony szosy, miałam więcej czasu na zastanowienie i wtedy przyszła refleksja, że przecież w ten sposób zaczynają się wszystkie wspomnienia chorych, artykuły prasowe i programy telewizyjne: nie, mnie choroba nowotworowa i śmierć nie dotyczy.
Przecież taka jestem przygotowana na przejście do prawdziwego Życia - pomyślałam. Przecież nieraz myślę o tym, jak o powrocie do domu z tułaczej wędrówki. Czasem wydaje mi się, że chciałabym już wdrapać się na Jego kolana i rozpłynąć się w Miłości.
Wtedy zaś pomyślałam o wszystkich planach na najbliższy czas. O oczekiwaniu na wnuczkę, o nowym etapie w życiu Dużej Małej Dziewczynki, o pracy, o zbliżających się wakacjach i obozie harcerskim, o organizowanym 100-leciu harcerstwa i o wszystkich drobiazgach, które tak wypełniają moją codzienność, że wydaje mi się, że jestem niezbędna, by słońce mogło wschodzić i zachodzić, a życie toczyć się normalnym torem.
Pomyślałam - jak mogłabym w czasie, kiedy mam tyle rozpoczętych przedsięwzięć i planów tak najzwyczajniej w świecie rozchorować się i umrzeć?

Mogłabym. Nawet jeżeli wydaje mi się, że nie mam na to czasu.
A może dlatego, że nie mam na to czasu, nie mogłabym?

Bard pisał: "Jest w każdym słowie światła błysk..." A w myśli? W myśli jest Światłość. Alleluja!!!

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Ile kolorów ma tęcza?

Młody mężczyzna kierujący busem wjeżdżającym w bramę tęczy zastanawiał się na głos:

- Ciekawe z której strony jest garnek ze złotem?

Miał na palcu błyszczącą blaskiem całkiem nowej i świeżej miłości obrączkę. Złoto na jego palcu jeszcze lśniło nieporanione codziennością. Myślę, że jego garnek ze złotem czekał brzemienny tęsknotą świeżo upieczonej małżonki.

- A właściwie ile kolorów ma tęcza? - zapytał pasażer, dojrzały wiekiem pan, podróżujący w towarzystwie swej żony.
Pewnie tyle, ile radości i smutków poprzez lata popod wszystkimi tęczami rozpiętymi nad wspólnym życiem małżonków przeszło - pomyślałam.

Deszcz jeszcze padał. Ponad jedną tęczą rozciągała się kolejna. Gdy bus tak mknął ulicami beskidzkiego miasta zdawało się, że tęcze będą rozwijały swoje wstążki, jedna po drugiej.
Towarzystwo zbierane, jak to w środkach miejskiej komunikacji. W większości turyści i przyjezdni. Było też kilku miejscowych, ale ci od razu odznaczali się na tle pozostałych pasażerów swą obojętnością na niezwykłe sobotnie popołudnie w górach. 
Pomiędzy pozostałymi wywiązała się niewidoczna więź. Może dlatego, że wspólnie jechali od pierwszego przystanku? Może to ten blask bijący z oczu kierowcy, który kazał się domyślać, że sakramentalne tak ukochanej kobiecie powiedział całkiem niedawno, był tym wielkim spoiwem, co połączyło przypadkowych pasażerów? A może barwna tęcza i naiwnie brzmiące pytanie o garnek ze złotem w ułamku sekundy zamieniło wszystkich w istoty ze swego dzieciństwa, które z wypiekami na twarzach słuchają bajki czytanej przez mamę lub babcię?
Miło jest czasem znaleźć się w towarzystwie całkiem obcych ludzi i odczuwać z nimi radość. Bo bywają w życiu człowieka chwile, że wśród najbliższych oraz przyjaciół czuje się jak owca wśród wilków. I nie wiedzieć, czy zawinił on, czy oni? A obcy zazwyczaj patrzą na siebie spode łba. Dlatego za zasłoną tęczy z własnymi wspomnieniami, bądź marzeniami możemy choć na chwilę być sobą dla samych siebie. I kimś dla kogoś całkiem obcego.






Ile kolorów ma tęcza?
Tyle samo ile zadziwienia w jej oglądaniu.

sobota, 25 czerwca 2011

Wdzięczny temat ten Zachwyt

Podejmuję temat Zachwytu o chmurach. Piękny. Zwłaszcza, że dzisiaj jeden 3,5 letni Znawca Rzeczy Wszelakiej, na moje westchnienie: oj, chyba zaraz będzie lało, spojrzał na niebo i powiedział - to są wysokie chmury, z takich nie ma deszczu.

Wiedza Znawcy Rzeczy Wszelakiej nie sprawdziła się w praktyce, ale nie w tym rzecz.

                                                                           * * *
Podejmuję temat wcześniejszy, jego kanwę, no bo przecież sedno sprawy wyżej niż w tych chmurach ukryte. Taki już Ksas jest zmyślny.
Podejmuję, ponieważ wdzięczny to temat, zwłaszcza w okresie burz i nawałnic czerwcowych.
http://stukam.pl/2011/06/24/zachwyt/



I chciałabym tylko zapytać, czy autorowi tej z pozoru sielskiej poprzedniej sceny podpartej poezją wieszcza,  bardziej do gustu przypadłyby chmurki takie, co to wieczorkiem po deszczu ciepłą i delikatną pierzynką kładą się, otulając las i kołysząc go do snu? Przecież są takie pierzaste, lekkie, wręcz ponętne. Obiecują spokój po burzy, która dopiero co przeszła. Bo są takie, jakby mówiły:

- No, chodź, przytulimy i ciebie. Spocznij wędrowcze, spocznij tułaczu, leniu wszelaki i ty - pracowity człeku... Przytulimy cię tak, że już nigdy więcej w życiu nie będziesz pragnął, bo spełni się wszystko. Bo w nas jest Duch. Ten sam Duch, który napełnia. I Duch napełni ciebie Boskim tchnieniem. I czegóż miałbyś pragnąć jeszcze?

Wskazane, by włączyć muzykę:
http://www.youtube.com/watch?v=MvEKc7zy3Fc    (SDM na You Tube)


Słowa: Edward Stachura
Muzyka: Stare Dobre Małżeństwo
 
Pieśń na wejście
Chodź człowieku, coś ci powiem,
Chodźcie wszystkie stany.
Kolorowi, biali, czarni,
Chodźcie zwłaszcza wy, ludkowie
Przez na oścież bramy.
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba.
Rozsiądźcie się na drogach,
Na łąkach na rozłogach,
Na polach, błoniach i wygonach,
W blasku słońca, w cieniu chmur.
Rozsiądźcie się na niżu,
Rozsiądźcie się na wyżu,
Rozsiądźcie się na płaskowyżu,
W blasku słońca, w cieniu chmur.
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba.
Na ziemi, którą ja i ty też,
Zamieniliśmy w morze łez.

                                                                           * * *

Czy może też bardziej stosowne będę te chmury, gdy jesienną porą słońce późno, acz ochoczo wyskakuje z pieleszy i zaskoczone patrzy na dolinę rzeki, w której piętrzą się chmury, jak wody z tamy, co puściła i falą zalewa okolicę? W tej spiętrzonej chmurnej kipieli nie ma już miejsca na łagodność i usypianie. Tam burzy się wszystko i  zrywa, gna na złamanie karku, by nawałnicę porannych mgieł nadrzecznych przetoczyć i by dzień mógł człowieka do pracy poprzez swoje piękno zachwycić. Bo piękno, jak mówił poeta, na to jest by zachwycało do pracy - praca, by się zmartwychwstało.
I takiej nam pracy w blasku wschodzącego słońca Panie nie poskąp. A oczy na piękno nam otwieraj.
I taką modlitwą niech sławią Cię wszystkie moje zmysły.



Bo jeden obrazek w niedalekim miejscu od drugiego powstał, choć w odległym czasie i tak sobie czekały na stosowną chwilę, by w internet wskoczyć:)

czwartek, 23 czerwca 2011

Gdzie kończy się, a gdzie zaczyna?

Gargamel mawiał do Wiadomej Osoby, że jak mnie nie ma na mszy na 9:30 pod gablotą, to znaczy, że albo chora jestem, albo w szpitalu.

Do dzisiaj, stojąc pod tą gablotą, wypatruję Gargamela, czy nie wyjdzie po składce...

Dzisiejsza msza na 9:30 zgromadziła nieprzebrane tłumy, bo tuż po tej mszy miała się odbyć procesja. Zawsze ubolewam, że mieszkam po niewłaściwej stronie ulicy. Gdybym mieszkała po właściwej stronie ulicy, kościół kolejowy byłby moim kościołem parafialnym. A tak, ku wielkiemu niezadowoleniu mojej rodzimej parafii, przekraczam granicę.
Pomimo tego, że bardzo nie chciałam, to znaczy bardziej chciałam oddać się sprawom i myślom najwyższym - musiałam zahaczyć nieco o ziemię, na której toczyły się boje o zachowanie pozorów władzy rodzicielskiej. Obserwowałam obsesyjne zachowanie pewnej pani w stosunku do swojej małej córeczki. Tłum ludzi, msza długa, a jakżeby inaczej w takim dniu! Plan rodziców przewidywał najpewniej, oprócz udziału we mszy, udział w procesji. Dziewczynka znudzona - rzecz naturalna - scenariuszem dnia jaki zaproponowali rodzice, bardzo chciała zrobić coś dla siebie i po swojemu. Jednak mamusia dziewczynki bardzo chciała, by to jej scenariusz został zrealizowany. 
Doszło do szarpaniny. Wiadomo kto był górą, choć mała dziewczynka dzielnie walczyła o swoje. Po wstępnej szarpaninie i nie ustąpieniu obu ze stron w boju, nastąpiły groźby. Naturalnie, że groźby padły z ust mamusi, ponieważ dziewczynka używała tylko słowa nie z wykrzyknikiem i w chichotach udawała się na z góry upatrzoną pozycję na schodach czwartego ołtarza, który, prawie że zajął moje stałe miejsce pod gablotą. Nie wiem, czy powinnam napisać kim owa mamusia straszyła swoją cudownie rozkoszną małą córeczkę, ale co mi tam, napiszę. Mamusia mianowicie scenicznym szeptem, wprost do ucha dziewczynki, ale tak, by pół placu słyszało, syknęła:

- Zaraz przyjdzie ksiądz i zobaczysz.

Ja od razu pomyślałam sobie: oj mamusia, żebyś to ty nie musiała zobaczyć, bo Gargamel zapewne tu jest, znikąd nie musi przychodzić, a o ewentualnym "łupnięciu kogo w krzyżu" mawiał za życia.
Przy czym, zanim się zbulwersujesz drogi czytelniku, tym co napisałam, to wiedz, że gdybyś Gargamela znał, to byś się, zapewniam cię, nie bulwersował.

Mała widać, ciekawa była księdza i chciała którego z ojców zobaczyć, bo za nic sobie groźbę mamusi miała i dawaj, z powrotem do ołtarza polowego.
No i tu po kolejnej szarpaninie nastąpił klaps. Nie, żebym z całą uwagą obserwowała nieudaczne zmagania mamusi z córeczką. Przede wszystkim słuchałam słów ojca proboszcza. Na dowód tego przytoczę mały fragmencik, w którym, gdy mówił o miłości Boga do człowieka, ojciec proboszcz zawarł zwrot "bo Pan Bóg jest prawdziwym miłośnikiem człowieka".

Tu, w tym miejscu musi być nowy akapit, bo ważny to zwrot, ten zasłyszany w dzisiejszym przepowiadaniu ojca proboszcza. Ważny dlatego, ponieważ, gdy ja niedawno użyłam dosłownie tego samego zwrotu w stosunku do pewnego człowieka, mówiąc, że jest miłośnikiem dzieci - zastraszył mnie sądem o niedwuznaczne pomówienia.
Dobrze, że choć Pan Bóg jest rozsądny i pod sąd nie postawi naszego ojca proboszcza.

I tak wyrwana tym klapsem od spraw pomiędzy niebem, a ziemią, zapisałam w mojej głowie pytanie: gdzie kończy się konsekwencja w działaniu, a gdzie się przemoc zaczyna?

wtorek, 21 czerwca 2011

Wykuwanie losu

Kolejny medialny szum wokół tematu, który w realnym życiu nie mógł znaleźć rozwiązania. Portal internetowy pokazuje materiał filmowy programu reporterskiego o dramacie chorego człowieka. Reportaż opowiada o mieszkającym w hotelu socjalnym samotnym chorym człowieku, który notorycznie i do samego końca odmawia pomocy.
Pewien mężczyzna po spowodowaniu wypadku, w którym sam również ucierpiał, wyrokiem sądu skazany na karę pozbawienia wolności, po roku odbywania wyroku, zwolniony zostaje z więzienia, pewnie ze względu na stan zdrowia i zamieszkuje w budynku socjalnym. W budynku tym mieszkają również inni ludzie, wrażliwi na swój i bliźnich los. Pan, na towarzysza swojego dalszego życia, życia po wyroku, obiera sobie psa - najwierniejszego przyjaciela człowieka. Bohater reportażu wspólnie ze swoim psem mieszka w domu socjalnym obok wrażliwych sąsiadów. Podupada na zdrowiu. Okazuje się, że do skutków wypadku przyplątała się jeszcze choroba nowotworowa. Sprawa jest poważna. Życie mężczyzny komplikuje się już bardzo. Mężczyznę odwiedza pracownik socjalny. Sugeruje pomoc. Sąsiadka, pewnie najwrażliwsza ze wszystkich sąsiadów, przynosi gotowaną strawę dla człowieka, pomaga w opiece nad psem. Nasz bohater, któremu prócz chorób somatycznych pewnie najbardziej ze wszystkiego dokucza zatracona gdzieś wiara w człowieka, wraz z siłami traci zdolność realnej oceny sytuacji. Pewnie jest w depresji. Jednak wciąż odmawia pomocy. Tak sąsiadom, zatroskanym o jego marny żywot, jak i organom aparatu biurokratycznego, w postaci pracowników ośrodka pomocy społecznej - też ludziom. Postępująca choroba nowotworowa zaciska mężczyznę w kleszczach coraz większej depresji, pozbawiając go również sił witalnych. Łóżko zamienia się w barłóg, mieszkanie staje się siedliskiem brudu, który okazuje się rajem dla karaluchów. Biegająca od Annasza do Kajfasza ekipa reporterska i wykrzykująca na wizji redaktor wprowadza oglądającego, czyli mnie, w stan wkurzenia na łatwość oceny przez media i sugerowanie takiej postawy innym, wszystkich, którzy mogli coś zrobić, a nie zrobili (zdaniem wykrzykującej redaktor).
Nasz bohater w nieludzkich warunkach umiera w trakcie realizacji programu i pewnie dlatego realizująca redaktor jest tak butna w swoich osądach.

Kto nie wie, że choremu, zranionemu, umierającemu człowiekowi nie da się pomóc, jeśli on sam nie wyrazi takiej woli, niech lepiej nie robi zamętu medialnego wokół tego zbiorowego nieszczęścia. Bo nie jest to dramat tylko tego umierającego człowieka. Jest to również dramat wszystkich wokół, którzy w wielkiej bezsilności patrzą na to, co dzieje się bliżej lub dalej. Może za ścianą, może w tym samym pokoju. Patrząc, muszą się poddać tragicznej rzeczywistości.

Czy ktoś chciałby znaleźć się w takiej sytuacji?

Czasami ktoś się znajduje.

I już nigdy potem tak łatwo innych nie osądza.

Taka tragedia odciska piętno, więc bez krzyku, pani redaktor.

sobota, 18 czerwca 2011

Mauthausen

Mauthausen...

Kolejne zawirowanie i zakręt na drodze, bo jakże to piękne miasteczko z zachowanymi oryginalnymi budowlami ze średniowiecza i początków renesansu jest tragiczne w swej ciszy na wzgórzu śmierci. Mauthausen przywitało nas przerażającą ciszą. Ciszą tak wielką, że łzy płynęły bezgłośnie, bo szloch uwiązł w głębi, zaciskając krtań. Jak inaczej, w jak w odmiennej formie niż Auschwitz-Birkenau zachowano ten cmentarz człowieczeństwa. Spacerując po łąkach na wzgórzu mijałam pomniki postawione przez narody, których synowie i córki pomordowani zostali w tym kombinacie katorżniczej pracy i głodowej oraz męczeńskiej śmierci. Szłam od jednego pomnika do drugiego po wybrukowanych alejkach, schodach, stopniach, krótko przystrzyżonych trawnikach, aż doszłam do najtragiczniejszego w swej wymowie pomnika postawionego pamięci dzieci pomordowanych w tym miejscu. Dziecięca beztroska zawieszona na zawsze pomiędzy niebem a ziemią, los utracony niejednego ludzkiego dziecka, przedwczesna śmierć poprzedzona odebraniem człowieczeństwa, nie tylko dzieciństwa - to wszystko w tej wielkiej ciszy, na tle błekitnego nieba, skąpanej w promieniach zbliżającego się ku zachodowi słońca, targało sercem tragicznie bezsilnym na historię dni, które minęły.

Cisza.
Wielka Cisza.
Wielka Cisza na tle błękitnego nieba.
Wielka Cisza na tle błękitnego nieba skąpana w promieniach zblżającego się ku zachodowi słońca.
Śmierć.
Śmierć dziecka.
Śmierć stu dwudziestu tysięcy dzieci Ojca, który jest w niebie.

W dole miasteczko z Dunajem i tragiczną historią w tle.
Dunaj otula Mauthausen, trzymając je w swoim uścisku. Tuż przy brzegu rzeki, oddzielony ulicą zamek z 1507 roku z odciśniętym na murze na wysokości ponad dwóch metrów śledem powodzi z 2002 roku. Dalej uliczka w klimacie renesansu - nie ma tam nic fałszywego - wszystkie budynki oryginalne, z fasadami, które pretendować mogą do dzieł sztuki. Dalej przejść trzeba wąskimi uliczkami, przy których renesans splata się ze średniowieczem i niestety ze wspłczesnością, by krętymi schodami dostać się na wzgórze, na którym króluje najwspanialszy zabytek tej miejscowości - średniowieczny gotycki kościół o wspaniałej wysmukłej sylwetce z jedną wieżą, charakterystycznych sklepieniach z ostrymi łukami i przepięknymi witrażami. Wszystko tak bardzo wynosi myśli ku Bogu i wieczności. A w tle tragiczna historia sprzed kilkudziesięciu lat. Na dziedzińcu bazyliki zejście do mauzoleum rodu, ktrego członkowie prawdopodobnie  byli właścicilami miasta (kto by zrozumiał tak obszerny opis zabytku?) oraz pomnik z czarnym krzyżem postawionony ku czci naszych wrogów. Bijące dzwony rozdzierające ciszę miasteczka przypominają o wszystkim, co było udziałem tylu wieków historii dziejącej się na wzgórzach wznoszących się od Dunaju, po miejsce, w którym ginęły dzieci Ojca, który jest w niebie.

A Dunaj płynie unosząc ciszę rozdartą głosem dzwonów w dal.
A Dunaj płynie unosząc ciszę w dal.
A Dunaj płynie.

piątek, 17 czerwca 2011

Święty Jan Nepomucen i wszyscy Święci

Świętego Jana Nepomucena spotykam w Austrii na każdym kroku.
Pierwszy raz spotkałam go na moście nad jeziorem Traunsee w Gmunden. Most prowadzi do średniowiecznego zamku Ort usytuowanego na wyspie na jednym z jezior w Alpach Salzburskich. Święty stoi pośrodku drewnianej przeprawy, widok na miaseczko mając przed oczami. Można go nie zauważyć, jak pozostałych Świętych wyróżniających się skromnością. Przecież Święci nie po to są świętymi, by narzucać nam się swoimi cnotami, ale by ciszą i milczeniem swego świętego przykładu wskazywać drogę do naszej świętości.
Potem przeczytałam, że św. Jan Nepomucen stoi na mostach, bo jest ich patronem. Chroni też tonących.
Wody boję się jak ognia. Suplikacja powinna być moim hymnem.
Ale Nepomuk stoi równiż przed kościołami, w przedsionkach, przy drogach. Jest bardzo popularnym Świętym w Austrii. Jeden nepomuk stoi na wzgórzu, przed kościołem, z wysokości doglądając całego Linzu, przeprawy rzecznej i drogowej na wszystkich mostach rozpiętych nad Dunajem. Widok ma jeszcze rozeglejszy - przy dobrej pogodzie widzi Alpy. My takiego szczęścia, jak św. Jan Nepomucen nie mieliśmy. Przybyliśmy na owo wzgórze przy dość marnej widoczności. Warunki atmosferyczne pozwoliły nam dostrzec miasto zaledwie i niedaleką okolicę. Przewodnik powiedział nam o tych Alpach w tle.
W Austrii każdy kościół jest wyróżniającą się formą architektoniczną małych i dużych miejscowości. Przyciąga wzrok z daleka świeżą elewacją i zadbaną fasadą. Zaprasza, by miasteczka na trasie swej wycieczki nie pominąć i by wstąpić w jego - kościelne, gościnne, święte progi.
Ludzie tutaj pozdrawiają się archaicznym dla nas pozdrowieniem "Szczęść Boże". Mają anielską cierpliwość - szczególnie kierowcy. Wiele razy zdarzyło mi się, szukając dobrego ujęcia, stanąć na środku ulicy, która dla niepoznaki od części dla pieszych oddzielona jest tylko kolorem kostki brukowej, a nie, jak u nas krawężnikiem. Zablokowałam cały ruch uliczny i gdy przepraszając, opuszczałam moje stanowisko fotoreporterskie, widziałam aprobatę, przychylność i życzliwość kierowców.

A św. Jan Nepomucen za moim pośrednictwem śle pozdrowienia dla Ojca Grzegorza:)

czwartek, 16 czerwca 2011

Przełomy

Dzisiaj świat jest podwójnie zapętlony. Tak, jakby miał dwa zakręty - jeden za drugim. Albo, jak ten Dunaj, czy Dunajec w miejscu przełomu w górach. Jakbym stała na szczycie wysokiej góry i w dole oglądała swoje życie, które toczy się zupełnie bez mojego udziału.
Jestem tutaj, w miejscu odległym od mojego miejsca w życiu. Tęsknię. Tęsknię tak, że gdy podczas dzisiejszej wycieczki z okien samochodu zobaczyłam widok rozpościerający się na dolinę ograniczoną górami jak w Beskidzie, całkiem mechanicznie zaczęłam poszukiwać wzrokiem przekaźnika na Przehybie - takim samym jawił mi się krajobraz, jak mój własny, codzienny. Choć najbliżsi są ze mną, tęsknię za ludźmi, z którymi jestem w oddaleniu. Moja tęsknota za miejscami jest równa tęsknocie za ludźmi.
Świat jest piękny. Niepowtarzalny w każdym zakątku. Zamieszkują go wspaniali ludzie. Choć pewnie wszędzie są ludzie i ludziska. Ci ludzie w swoich zakątkach świata tworzą wspaniałą historię. Wszędzie rodzą się bohaterzy. Każdy czas i każde miejsce jest godne poświęcenia uwagi i pochylenia się nad pięknem stworzenia i nad ciekawą historią. Ale ja do życia potrzebuję mojego miejsca, bo tam czuję się najlepiej.
Czy to, że natknęliśmy się na pomnik wystawiony bohaterom bitew pod Limanową (1914) i Gorlicami (1915) nie jest pokręcone, jak Dunaj w okolicach Schlogen?
Czt to, że w miasteczku Enns, w którym obok kamienic i kamieniczek prosto z wieków średnich wstawione są plomby rażąco współczesne, nie jest pokręcone, jak Dunajec pod Sokolicą?
Jeszcze w głowie mi się nie kręci, ale myślę, że to tylko kwestia kolejnych przeżyć.


I jeszcze to pierwsze, oddalone w czasie spotkanie z dopiero co urodzoną Maleńką Wnuczką.

Krąg życia

Dzisiejszej nocy urodziła się moja Maleńka Wnuczka. Po raz kolejny w moim życiu dokonał się cud. Upłynie jeszcze sporo czasu nim będę mogła ten nowy cud wziąć w ramiona i przytulić. Teraz ogarniam sercem i miłością moją Małą Dużą Córeczkę, która całą sobą oddaje się tuleniu dzieciątka - swojego i mojego cudu.
To jest prawdziwy krąg życia.

wtorek, 14 czerwca 2011

Nad pięknym Dunajem

Wędrowanie po świecie daje wiedzę, że w każdym swoim zakątku świat jest piękny, jedyny i niepowtarzlny. Można porównywać miejsca, te są jednak różne. Niby podobne, ale jednak - jakiś drobny niuans sprawia, że wiemy, że jesteśmy w nowym miejscu.
Na pewno podróże po świecie kształcą. Jestem w nowym miejscu, o którym niewiele wiedziałam. Ba! Nie wiedziałam prawie nic. Wyjechałam sobie za granicę, do kraju, o którym wszystkim Polakom wiadomo, że niegdyś był naszym, Polaków i Polski ciemiężycielem. No, o historii bynajmniej nie zamierzam się rozpisywać, choć poznałam kilka faktów z historii Linzu. Dowiedziałam się, że swoje dziecisńtwo spędził tutaj Hitler. Urodził się w miasteczku Braunan, ale wkrótce jego rodzice przenieśli się do podlinzowskiej wsi Leonding, by w końcu przenieść się do samego Linzu. Dzisiaj Leonding jest dzielnicą Linzu (widziałam z okien samochodu tę dzielnicę). Adolf stał się na tyle sentymentalny w stosunku do miasta, że zaczął uważać je, jako swoją rodzinną miejscowość. Inwestował w Linz. Chciał, by powstała tu stolica życia kulturalnego Trzeciej Rzeszy. Z punktu widzenia ekonomicznego tak zadbał o swą "rodzinną niejscowość", że rozebrane w Czechosłowacji liczne zakłady przemysłowe i produkcujne, przeniósł do Linzu.
Miałam o historii nie pisać. Ale to jest wiedza, którą zdobyłam dzięki podróży.
Linz leży w Górnej Austrii. Po niemiecku bardzo ładnie się to pisze i ładnie brzmi, ale nie mam w programie bloggera niemieckich diakrytyków. Blisko 30 lat nie miałam kontaktu z językiem niemieckim, którego bardzo gruntownie nauczyłam się w szkole. Raz w swoim życiu byłam tłumaczem grupy niemieckiej (enerdowskiej) młodzieży w Polsce, ale to było tuż po szkole. Jednak, gdybym tylko spędziła tu więcej czasu i miałabym konieczność porozumiewania się w tym języku, szybko odzyskałabym zdolność używania języka. Tego się nie zapomina! Wiedza o tym, że umiejętności językowych się nie traci, to kolejny punkt do listy kształcenia dzięki podróży.
Jeszcze wczoraj, gdy włączone było radio, to w sposób drażniący działał na mnie język niemiecki. Dzisiaj zastanawiałam się, czy ktoś znalazł polską stację, bo nie rejestrowałam obcych słów. Wsłuchałam się i stwierdziłam, że stacja jest jednak niemieckojęzyczna. Jak miła pieśń dla ucha brzmią słowa niemieckie - słyszane i czytane.
Linz jest stolicą Landu. Jest trzecim co do wielkości miastem w Austrii.
Ratusz miejski wygląda, jak sanatorium, albo hotel w górach, a nie jak urząd.
Przejazd z lewego na prawy i z prawego na lewy brzeg Dunaju to codzienność.
Dunaju. Nie Dunajca! "Nad pięknym modrym Dunajem" i takie tam inne rzeczy sprawiają, że pobyt nad Dunajem, to taka nobilitacja.
Dunaj w naszej podróży towarzyszy nam od Bratysławy, nawet nieco wcześniej. Dzisiaj, po wycieczce nad przełom Dunaju, śledziliśmy na mapach bieg Dunaju. Przy tej okazji sporo dowiedzieliśmy się na temat rzeki. A to, że przepływa przez 10 europejskich krajów, z czego cztery z nich mają dostęp tylko do jednego brzegu. Ale za to dla większej ilości krajów jest rzeką graniczną - jak choćby na niewielkim odcinku między Niemcami a Austrią. Też nie wiedziałam, że Dunaj w Rumunii uchodzi do Morza Czarnego tworząc rozbudowaną deltę. Na własne oczy widzieliśmy, że na Dunaju uprawia się żeglugę rzeczną - po rzece płyną tam i z powrotem barki towarowe.
Na własne oczy widzieliśmy również przełom Dunaju, który znajduje się niopodal granicy z Niemami. Żeby przełom zobaczyć w pełnej krasie trzeba było wejść na sporych rozmiarów wzniesienie. Jak sporych rozmiarów jest wzniesienie zawsze okazuje się dopiero podczas schodzenia. Zapewniam, że to wzniesienie było strome i sporych rozmiarów, o czym świadczą  utrzymujące się do samego wieczora galaretowate nogi wszystkich uczestników dzisiejszej wyprawy.
Jakiego zmęczenia, drżenia i jakiej niedyspozycji te nasze nogi nie nabawiłyby się - warto było. Zobaczyliśmy widok zapierający dech w piersiach. I w tym wypadku dech w piersiach zdecydowanie zaparł widok, nie zmęczenie. Aczkolwiek, co Sokolica w Pieninach i Przełom Dunajca, to Sokolica - ta sosna nad urwiskiem - niepowtarzalna. Natomisat Dunaj, jak już raz stwierdziłam, to nie Dunajec. Dunaj jest szeroki, ze trzy raze szerszy w miejscu przełomu niż nasz rodzimy Dunajec. Płynie spokojnie, leniwe, choć góry przecież wysokie. Właściwie, to nie wiadomo, w którą on  stronę  płynie. Trzeba było się dowiedzieć dokąd zmierza, wypoziomować swoje mózgi i teraz wiadomo, że dzisiaj przed południem pan płynący kajakiem, płynął pod prąd na Dunaju w Linzu.
Od Niemiec do Słowacji, poprzez Austrię, prowadzi ścieżka rowerowa wzdłuż Dunaju. Na zakolu, tym zakolu, na którym  Dunaj zawraca o 180 stopni, w Schlogen jest port jachtowy. Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem siedząc na ławce w porcie, zastanawiał się nad zorganizowaniem w czasie kolejnego urlopu sływu Dunajem. Tak jakby zapomniał, że po raz pierwszy w życiu jesteśmy na prawdziwym urlopie. I tak jakby zapomniał, że przecież my wcale nie jesteśmy miłośnikami wody, jachtów, przechyłów i wiatrów wszelakich.

Dunaj, który widziałm nie jest modry.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Alpy są super

Byliśmy w Alpach:) Zaatakowaliśmy je od północy, od Linzu, bo tam mamy bazę.
Ale, ale - do pisania czas musi być odpowiedni. Teraz jest czas na przeżywanie, zwiedzanie i poznawanie.
Zamek w Bratysławie ze Świętopełkiem otworzył galerię zwiedzanych miejsc.
Wczoraj oglądaliśmy osobliwości austriackiego miasteczka - osiedle mieszkaniowe z całą infrastrukturą wybudowane na autostradzie:). Dzisiaj te stawy w Alpach, krótka wędrówka wokół jednego z nich, widoki zapierające dech w piersiach.  Tyle widoków, że aż bateria w aparacie fotograficznym zbuntowała się.
Piknik w Alpach - prawie, jak pod wiszącą skałą. Na szczęście nie zniknęliśmy bez śladu. Choć mam wrażenie, że jesteśmy w innym wymiarze.

niedziela, 12 czerwca 2011

Przyjdź

Gdy się leży na soczystej łące, widać skrzętne pszczoły pracowicie wiodące swój żywot. Muchy złośliwie przelatują krzyżując plany robotnic z ula, lecz te nic sobie z tego nie robią. Bo to od much odgania się człowiek zafascynowany pracowitością wielkiej pasiecznej społeczności. Delikatna woń kwiatów unosi się wkoło. Ponad światem ograniczonym zieloną kreską lasu, leniwie przetaczają się chmury. Dzień taki piękny, że poetów by zaskoczył. Słońce swym blaskiem pozłaca i tak już od mniszków i jaskrów złote łąki, rozpościerające się po odległy horyzont. Świat taki piękny, że każdy może zostać poetą. Zwłaszcza, gdy patrzy na to wielkie dzieło i dłoń Stworzyciela czuje na swej głowie, w której próbują poukładać się myśli rozbiegane.
Świat taki piękny. W tym świecie dzień, co zaskakuje wydarzeniami, które w wielkim widowisku rozgrywają się na scenie pod lasem. Zaplanowane? Wyreżyserowane? Tak! Tylko dla mnie. W Jego czasie i w Jego świecie.





Wzywam Cię, przyjdź umocnij mnie,
Oddal mroku cień, jasny rozpal dzień,
Twój jest czas i świat, Pełnio Boskich Prawd,
Tyś natchnieniem mym i przebudzeniem,
Duchu Święty, (Duchu Święty przyjdź!)

sobota, 11 czerwca 2011

Pokój wszystkim

Słowa do Pana Dyrektora.
Myślę, że tutaj zagląda.


Jezus powiedział do swoich Apostołów:


„Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.


A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie.


Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was”. (Mt 10,7-13)

Do mnie pokój mój powrócił. Ale ja uparcie ślę go gospodarzowi domu, bo wiem, że na pokój (mój)  zasługuje.
Dosłownie nie wzięłam wtedy na drogę ani torby, ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Za strawę podziękowałam.
I pokojem się dzielę.

piątek, 10 czerwca 2011

Bryndza - opowieść niedokończona

Bryndza przyszła prosto  z Ameryki. Amerykanie jak już chcą coś mieć, to musi być wielkie. Wszystko, co nie mieści się w granicach wielkości na miarę amerykańską, to bryndza. Z czasem ludzie w Ameryce zaczęli mówić bryndza, czyli nic.
A Bryndza chciała być kimś. W dodatku kimś wielkim. W Ameryce nie było więc dla niej miejsca. Musiała wyemigrować. I to w czasach, kiedy wszyscy chcący się czegoś dorobić płynęli właśnie do Ameryki.  Bo tylko tam można było zrobić coś z niczego. Tylko tam  był raj dla Pretty Woman. A Bryndza odwrotnie – szukała dla siebie nowego świata. Z drugiej strony Oceanu. Wsiadła więc na prawie pusty statek, którym dopiero co przybyły za chlebem tłumy Europejczyków chcących wcielić w życie mit o krainie mlekiem i miodem płynącej. Niewielu pasażerów na powrót do Europu ruszyło, no bo i któż podróżował w drugą stronę?  Wracała załoga i kilku podróżnych. Poza tym ładownia pękała w szwach od pudeł zawalonych  towarem wszelakim dla rodzin czekających  na głos umyślnego, oznajmiający: paaaczka z Ameryki. Toteż zakwaterowała się na owym parowcu, bo czasy to były parowców, a że tyle jej było, co nic, toteż i miejsca i jadła wiele nie potrzebowała. Mogłaby podróż odbyć niezauważona, gdyby nie skłonność ludzka do wywleczenia na światło dzienne wszystkiego, co nie  krojone miarą bogactwa. Toteż wywlekli marynarze Bryndzę na pokład i dalejże lżyć, kpić i prześmiewać. Że biedna, że niemajętna, że mała, że bez koneksji, że lepiej by się utopiła i ludziom zgryzoty nie zadawała. Zawzięła się Bryndza i powiedziała: przetrwam. A gdy przetrwam, to się tak zawezmę, że jeszcze będę kimś.
Przypłynął statek do jakiegoś portu. Wypakowała załoga swoje bagaże, statek miał iść do remontu, do doku. Kazali i Bryndzy wynosić się, byle z dala od nich, bo oni nie za bogaci, to i chlebem się nie podzielą.  A któż by chciał za kompana Bryndzę mieć? – Zaśmiali się do rozpuku i poszli – każdy w swoją stronę. Rozgląda się Bryndza po świecie - słonko z nieba lazurowego praży. Ładnie, ale za gorąco. Nie, to nie miejsce dla niej. Trzeba gdzie indziej domu szukać. Trzeba dalej w świat ruszyć. Idzie drogami polnymi, pomna na to, że kiedy miasto portowe przemierzała, wszyscy odwracali się od niej i przez ramię pluli. Czasem do wozu przyskoczy, gdy gospodarz sen kończy w drodze na targowisko. Częściej się tuła samotna i smutna, myśląc, że na niepowodzenie skazana. Dni zamieniają się w noce, a ona wciąż w drodze. Płaskie krajobrazy zmieniają się w wyżynne, by te w góry wyrosły i o zachwyt i podziw Bryndzę przysporzyły. Bo tam już nie tak upalnie, powietrze wiatrem owiane, chłodem jakowymś przeniknięte – tu dobre miejsce do życia. I byłaby się Bryndza tam nawet zadomowiła, gdyby nie to, że ludzie wciąż mało serdeczni. Dziwnym językiem gadają, a nieprzyjaznym! Świat piękny, ale ludzie nie tacy.
Pomyślała Bryndza troszeczkę, zastanowiła się srodze i wymyśliła, że trzeba jej miejsca na świecie takiego szukać, jak to, ale z ludźmi innymi. Takimi, co to rozumniejszą mową gadają i serca większe mają. Pamięta, gdy małą Bryndzulą będąc Dziadunio, też Bryndza, opowiadał,  że go do tej Ameryki Jasiek przywiózł w tobołku, co mu matula na drogę zapakowała, żeby  chleb, co to za nim z domu w świat poszedł, miał czym przełożyć. Wspominał Dziadunio najbardziej te czasy, gdy pacholęciem był na tamtej ziemi, której nazwy nie pomniał. Za to pamiętał jak ziemia ta ostrymi szczytami do nieba się wznosiła, wiatrem pachniała. Wiatrem, jakiego w  Ameryce kupić za całe bogactwo nie można. Pamiętał, że słonko niezbyt wysoko nad tą ziemią zawieszone, po niebie wędrowało, jak owce na łąkach radośnie beczały, psy zagród wapnem bielonych strzegły, dzieciska, choć w biedzie, ale i w szczęściu się chowały. A ludzie! Ludzie tam serca wielkie, jak z piernika mieli, gołębim puchem podszyte, otwarte dla każdego. A hardzi i pracowici, że hej! Dziewczyny jak zaśpiewały, to się po całych górach i dolinach pieśń wesoła czy smutna niosła. Chłopaki zaś tak gwizdały, a zgrabnie przez nogi przeskakiwały, że ino patrzeć by było, kiedy się im te nogi poplątają, a tu nic, tylko hołubce wywijają… Piękny to był kraj, najpiękniejszy ze wszystkich na tej okrągłej ziemi – mawiał Dziadunio. A tęsknił!  Dniami i nocami. Tak go ta zgryzota na sam koniec zjadła.
Toteż zastanowiwszy się, ruszyła po krótkim odpoczynku Bryndza w dalszą drogę. Były to czasy, kiedy łąk, lasów, rzek i jezior nie dzieliły sztuczne granice, kreską na mapie znaczone. Podróżować mogła swobodnie, byle na złych ludzi nie trafić w swojej wędrówce. Byle krainę Dziadunia odnaleźć. Tułała się po wsiach i miasteczkach, wielkich skupisk ludzkich wciąż się wystrzegając, a tułała. Wiele złego i dobrego doświadczyła, bo po całym świecie dobrzy ludzie ze złymi się przeplatają i  jak w baśniach dobro ze złem walczy.  Będzie co miała swoim wnukom opowiadać na starość i, jak niegdyś jej Dziadunio, opowieści snuć. Bo póki starzy będą młodym swe dzieje opowiadać, póki młodzi będą starych doświadczenie jako fundament swego doświadczenia układać, póty życie się będzie prostą drogą wiło we wzajemnym poszanowaniu pokoleń .

(...)

Ciąg dalszy powinien nastąpić, bo bardzo mi na tym zależy.
P.S. Wszystko jest oczywiście fikcją, tworem mojej fantazji, więc nikt nie musi szukać dowodów na to, że Bryndza nie wywodzi się z Ameryki.

Lekcja historii

Moja Duża Mała Córeczka wróciła dzisiaj ze szkoły z informacją, że była pytana z historii i dostała niższą ocenę, ponieważ nie znała nazw miejsc takich jak Katyń, w których mordowano Polaków (tak powiedziała).
Jak wielką ulgę poczułam, że moje dziecko nie zna jeszcze tej cząstki bolesnej i tragicznej historii Europy. Dla małych dziewczynek lepiej jest, by wiedziały, jak daleko jest do Nibylandii, niż orientowały się w tak bolesnych wydarzeniach. Na wszystko jest w życiu czas.
W liceum pomaszerowaliśmy całą szkołą na film Andrzeja Wajdy "Człowiek z żelaza". Byłam wtedy wiele starsza, niż jest dzisiaj moja Duża Mała Córeczka. Pamiętam jak wielkie wrażenie zrobił na mnie ten obraz. 
Po powrocie z kina polonistka zadała nam napisanie wypracowania na temat filmu. Podała temat, którego nie zapisałam, zapomniałam, jak brzmiała jego treść i po powrocie do domu napisałam w zeszycie coś w stylu: jakie wartości wniósł do mojego życia film Andrzeja Wajdy pt. "Człowiek z żelaza".
Wypracowania pisać zawsze lubiłam. Ponieważ obraz mocno mną wstrząsnął, przelałam wszystkie emocje na papier. Nasza polonistka zawsze z niecierpliwością oczekiwała na moje wypracowania. Następnego dnia wzięła zeszyty do sprawdzenia. Moje wypracowanie otrzymało następującą adnotację: treść bdb, ocena końcowa db - film nie mógł wnieść do twojego życia wartości. Kiedy zapoznałam się z opisem oceny, polonistka spokojnie zapytała: rozumiesz?
Wtedy nie rozumiałam. Zwłaszcza wtedy nie rozumiałam, bo z jednej strony otarłam się o prawdę i ból, z drugiej strony o jawne zakłamanie.  Dzisiaj rozumiem moją polonistkę.

Zestawiłam te dwa wydarzenia nie bez celu.
Życie jest bardzo skomplikowane. Nie ma złotego środka na wychowanie młodego człowieka. Na wychowanie całego pokolenia. Jeśli umieścimy akt wychowania w konkretnych ramach czasowych: a to takich, a to innych, to już kompletnie można się pogubić.
Dlatego w wychowaniu młodego pokolenia tak potrzebny jest umiar, rozsądek i rozwaga. To jest najlepsze, w co możemy wyposażyć młodych ludzi na czas ich życiowej wędrówki. Jeśli nauczymy młodych ludzi, że niezależnie od uwarunkowań historycznych, politycznych i innych, najważniejszy jest umiar, rozsądek i rozwaga, możemy być spokojni, że pewnie będą kroczyć swoją drogą i nie miną się z prawdą i wartościami.

Nie chcę, żeby moja niespełna trzynastoletnia córka już dzisiaj wiedziała o wielkiej hipokryzji ludzkości.




"Hipokryzja jest hołdem, jaki występek składa cnocie"
                                                                                         Talleyrand

czwartek, 9 czerwca 2011

Kawa na ławę

Będzie patriotycznie.
Nie wiedzieć dlaczego nasze społeczeństwo nauczone jest strasznie opluwać swoje państwo. Na każdym kroku i bez potrzeby. Cokolwiek się dzieje, cokolwiek się mówi, wszystko zostaje sprowadzone do jednego: do krzyku przeciwko aktualnie rządzącym - i to niezależnie od tego, która z partii jest przy władzy - przeciwko tym, którzy kiedyś rządzili i nie wiem dlaczego nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, by krzykiem krytyki i stekiem obelg obrzucić przyszłych rządzących. A co? Na zapas. Przyda IM się! I tak będą źle rządzić.
Nie wiem, kto głośniej krzyczy: młode pokolenie, czy to wyrosłe i wychowane jeszcze w ludowej ojczyźnie. Młode pokolenie powinno wiedzieć o tym, jak drzewiej bywało, za pośrednictwem podręczników. Ale program szkolny jest tak ułożony, że do czasów współczesnych nie ma najmniejszej szansy dojść pośród rozlicznych akademii i uroczystości z okazji przeróżnych świąt faktycznych i na siłę tworzonych. Do świąt faktycznych święto szkoły się napatoczy, a to dzień patrona :), urodziny bohatera i można te okazje do zaniechania nauki mnożyć, a rok szkolny pomyka radośnie ku, oczekiwanym przez wszystkich, wakacjom. Mam dzieci, więc wiem, co mówię. Toteż zakładamy, że młode pokolenie nic nie wie o historii najnowszej. No, chyba, że jest dociekliwe. Mamy spory odsetek dociekliwych młodych ludzi. Na szczęście. Jakkolwiek dociekliwe byłoby młode pokolenie, to jak przyrównać wiedzę zdobytą z książek, czy opowieści, do wiedzy nabytej poprzez osobiste dotykanie historii najnowszej?
Ja tam, będąc pokoleniem powojennym nie wdawałabym się w dyskusję - nawet najmniejszą, z kimś, kto wojny doświadczył na własnej skórze. Toteż siedziałam cicho i chłonęłam wiedzę przekazywaną przez naocznych świadków. Wyrabiałam sobie pogląd na temat wojny i czasów zanim pojawiłam się na świecie. Podparłam go wiedzą podręcznikową, a jakże! Jeśli już poważyłam się wreszcie na zabranie głosu, to nieśmiało, powołując się na autorytet tych, co uczestniczyli w wydarzeniach.
W tym miejscu chciałabym zapytać, co zaszło takiego /nieprawidłowego/ w wychowaniu młodego pokolenia, że miast siedzieć kornie przy ojcach, krzyczą i głowę butnie podnoszą wyżej niż ojce? Bo każdy się ze mną zgodzi, że taka nieprawidłowość istnieje.
Biję się w pierś, bo jedna trzecia mojego osobistego młodego pokolenia tak właśnie się zachowuje. Liczyć, że nabierze ogłady?
A teraz rozprawka o pokoleniu, które doświadczyło. Pokoleniu, które urodziło się w takim przedziale lat, że ludową ojczyznę w pieśniach na akademiach szkolnych opiewało. Pokolenie szarych dzieci. Pokolenie zastraszonych ludzi dorosłych. Zniewolone pokolenie. Jestem częścią tego pokolenia.
Dano nam wolność po to, byśmy teraz wszyscy mogli głośno krzyczeć i jeden przez drugiego przekrzykiwać się, wykrzykując swoje racje?
Dano nam wolność po to, byśmy teraz wszyscy mieli prawo li tylko do krytyki, bez konstruktywnego współdziałania?
Dano nam wolność po to, byśmy teraz wszyscy pięścią walili na oślep, a nuż na czyjejś twarzy pięść się zatrzyma?
Dano nam wolność!
Po co?
Dla zaprzaństwa? Każdy, kto pluje na ludową wypiera się swojego dzieciństwa.
A kto, jak nie matka uczyła cię modlitwy w ludowej ojczyźnie? Wyprzesz się tego?
A kto, jak nie porządni wychowawcy, przekazywał potajemnie treści patriotyczne i prawdziwą historię naszego kraju, wplecioną w program oświaty ludowej ojczyzny? Zaprzeczysz?
A kto, jak nie Kościół, który na równi z organami władzy państwowej dzisiaj się szkaluje, był kolebką ducha narodu w ludowej ojczyźnie? Nie potwierdzisz?
A jak można było żyć w niewoli?
A teraz, to niby, jaki wróg nam zagraża?
Widzisz go? Jest w tobie.
Zastanów się nim swe usta otworzysz do krzyku i pięść podniesiesz na siebie.
Zastanów się!
Zastanów się.
Prawda jest odkryta. Jest w tobie i we mnie.
I nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

Macierzyńswo

24 lata temu po raz pierwszy zostałam mamą.
Czekałam na moje pierwsze dziecko z wielką miłością. Pewnie wszystkie matki tak czekają. Były to czasy bez możliwości wejrzenia do wnętrza bezpiecznego schronienia dzieciątka, bez możliwości sprawdzenia czy jest chłopczykiem, czy dziewczynką, zdrowe, czy chore, z wadami, czy bez wad rozwojowych.
Czekało się inaczej niż czeka się dzisiaj. Czekało się bez wiedzy. Czekało się z nadzieją. Mówiło się: nieważne czy chłopczyk, czy dziewczynka, byle było zdrowe. Potem dopiero przychodziła refleksja: no przecież, gdyby było chore, to co? Głupie gadanie przekazywane z pokolenia na pokolenie. No, przecież, gdyby było chore, to jest powodem do jeszcze większej miłości i jeszcze większego wzrastania wszystkich wokół. To, że więcej trudu trzeba włożyć w wychowanie i pielęgnowanie chorego dziecka? Zapytajcie matek chorych dzieci co to za trud? Jest to trud pogłębiający miłość i oddanie matki. Wszystko staje się normalnością kiedy oswoimy się z innością.
Moja córeczka urodziła się różowiutka i piękna. Najpiękniejsza na świecie. Potem jeszcze dwukrotnie doświadczyłam cudu urodzenia najpiękniejszych na świeci dzieci.
Moja córeczka chorowała przewlekle. Są dzieci bardziej chore, to wiem. Są dzieci śmiertelnie chore i odchodzą w którymś momencie niezależnie, albo pomimo trudu, jaki rodzice wkładają w leczenie i pielęgnację. Na to nie ma rady. Moja córeczka nękana kaszlem i dusznościami nauczyła nas rygoru codziennej rehabilitacji oddechowej, pomiaru PEFR i systematycznego podawania leków, prowadzenia dzienniczka z objawami choroby i stosowanym leczeniem itd. Minione noce i dni, podczas których coś w moim mózgu tężało na dźwięk kaszlu na zawsze odcisnęły piętno. Do dziś budzę się w nocy, bo we śnie słyszę ten kaszel.
Ciągłe hospitalizacje, leżenie pod tlenem z wkłutymi wenflonami. Znów muszę odwołać się do tego, że były to czasy, kiedy matka nie mogła zostać ze swoim dzieckiem w szpitalu. Matka nawet nie mogła zobaczyć swojego dziecka przez cały jego pobyt w szpitalu. Kiedy po raz pierwszy zostawiałam na oddziale pediatrycznym moją 15-miesięczną córeczkę z ciężkim obustronnym zapaleniem płuc, lekarze kręcili głowami. Nie pozwolono mi zostać z moją córeczką. Potem przyplątała się odma płucna i kazano nam przygotować się na wszystko. Wszystkim okazała się tragiczna śmierć mojego Brata w czasie, w którym moja córeczka zwalczyła objawy choroby.
Kiedy moja córeczka w wieku niespełna sześciu lat pojechała na dwa miesiące na leczenie do specjalistycznej placówki, serce pękało mi z bólu spowodowanego rozstaniem. Gdy widziałam na ulicy małe dziewczynki nie mogłam powstrzymać łez.
Mijał rok za rokiem. Rabka stała się drugim domem dla mojej córeczki. Szpital poniekąd również. Astma mojej córeczki była o bardzo nietypowym przebiegu.
Żyliśmy w miarę normalnie - na ile się dało. Sporo jeździliśmy i zwiedzaliśmy. Chodziliśmy po górach. Chorzy na astmę mogą przecież aktywnie żyć. Teraz się mówi, że powinni. Przedtem zaczęto mówić, że mogą...
Zaszczepiłam w mojej córeczce miłość do książek i do harcerstwa. Na razie odwzorowuje moje życie - jest żoną i matką.  Moja Mała Duża Córeczka.
Całkiem realne jest to, że jeszcze dzisiaj moja córeczka zostanie mamą... A kiedyś, kiedyś w przyszłości, dalej będzie mogła robić to, co jej mama. Zaszczepiłam w niej miłość do tego.

Pierwszy z największych cudów w moim życiu.

środa, 8 czerwca 2011

Nie jestem ze świata

Muszę sięgnąć głęboko, głęboko, aż do mądrości Gargamela.
Zadziwiające, że kiedy Gargamel był między nami, jego słowa bawiły do łez. Od kiedy przeszedł na jasną stronę życia, wszystko co powiedział, nabrało sentencjonalnych wartości.

Muszę powiedzieć sobie słowami Gargamela "Babo durna!". (I to jest sentencja).

Cały wczorajszy dzień zmarnowałam na zastanawianiu się, czy ja jestem na te czasy, a dziś rano spłynął na mnie spokój wraz z ewangelicznym przesłaniem. Dlaczego wciąż jestem niedowidząca, niedosłysząca, niedowierzająca?
Przecież ja nie jestem ze świata!!! To jest takie proste i jasne. Trzeba było wejść w siebie, by to odkryć. Trzeba było umiejętnie wsłuchać się w przytoczone ze skarbnicy Ksasa słowa: "Jesteśmy jakby nigdzie". Trzeba było natrafić (a przecież trudno nie było w tym czasie) na odpowiedni fragment Ewangelii ... Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Uświęć ich w prawdzie. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem (J 17, 11b-19). I trzeba było przypomnieć sobie słowa skierowane do nas na konferencji blogerów w Watykanie, że jesteśmy współczesnymi Chrystusowymi rybakami - uczniami.
No, jakżeż ja mogę być na te czasy, czy na jakiekolwiek inne, jak nie jestem ze świata?!

Tym bardziej: "Tak mnie skrusz..."

wtorek, 7 czerwca 2011

Czy ja jestem na te czasy?

Zastanawiam się, niejednokrotnie zastanawiam się, czy ja jestem na te czasy? Zastanawiam się również, czy kiedykolwiek w dziejach ludzkości były czasy, do których bym pasowała? Może jakieś inne miejsce w świecie? Może w czasoprzestrzeni? Może w innej kulturze?
Tymczasem jestem zakotwiczona w tym miejscu, w tym czasie, w takiej a nie innej kulturze. Otoczona ludźmi, którymi niejednokrotnie chciałabym wstrząsnąć i powiedzieć:
- Człowieku! Opanuj się!
Gdy słyszę Matkę wyklinającą swojego pierworodnego i wygrażającą pięścią nie akceptując jego (nieprawidłowych, ale jego) wyborów, chciałabym Matką wstrząsnąć i powiedzieć:
- Człowieku! Opanuj się!
Gdy widzę  brudy Rodzinne skrzętnie wsuwane nogą pod dywan na chwilę pozornego spokoju, bo przecież wiadomo, i dywan się przetrze i śmieci przewalą, chciałaby wstrząsnąć Rodziną i powiedzieć:
- Człowieku! Człowieku! Opanuj się!
Gdy widzę Matkę i Ojca deprawujących własne dzieci wychowując je bez wartości, wręcz w antywartościach, chciałabym wstrząsnąć Matką i Ojcem i powiedzieć:
- Człowieku. Opanuj się.
Gdy widzę ogrom nieprawości w świecie ludzi, chciałabym wstrząsnąć światem ludzi w posadach i krzyczeć:
- Świecie ludzi! Opanuj się!

Zamiast mówić innym opanuj się!, powtarzam jak mantrę "tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Jezu, byś został tylko Ty, byś został tylko Ty, jedynie Ty..."

Lubię też czasem zastanowić się wespół z kimś, komu życie przeszło na poszukiwaniu odpowiedzi na podobne pytania.



Pytać zawsze - dokąd, dokąd?
Gdzie jest prawda, ziemi sól,
Pytać zawsze - jak zagubić,
Smutek wszelki, płacz i ból


Chwytać myśli nagłe, jasne,
Szukać tam, gdzie światła biel,
W Twoich oczach dwa ogniki,
Już zwiastują, znaczą cel,


W Twoich oczach dwa ogniki,
Już zwiastują, znaczą cel.


Świecie nasz, świecie nasz,
Chcę być z Tobą w zmowie,
Z blaskiem twym, siłą twą,
Co mi dasz - odpowiedz!


Świecie nasz - daj nam,
Daj nam wreszcie zgodę,
Spokój daj - zgubę weź,
Zabierz ją, odprowadź.


Szukaj dróg gdzie jasny dźwięk,
Wśród ogni złych co budzą lęk,
Nie prowadź nas, powstrzymaj nas,
Powstrzymaj nas w pogoni...


Świecie nasz -
Daj nam wiele jasnych dni!
Świecie nasz -
Daj nam w jasnym dniu oczekiwanie!
Świecie nasz -
Daj ugasić ogień zły!
Świecie nasz -
Daj nam radość, której tak szukamy!
Świecie nasz -
Daj nam płomień, stal i dźwięk!
Świecie nasz -
Daj otworzyć wszystkie ciężkie bramy!
Świecie nasz -
Daj pokonać każdy lęk!
Świecie nasz -
Daj nam radość blasku i odmiany!
Świecie nasz -
Daj nam cień wysokich traw!
Świecie nasz -
Daj zagubić się wśród drzew poszumu!
Świecie nasz -
Daj nam ciszy czarny staw!
Świecie nasz -
Daj nam siłę krzyku, śpiewu, tłumu!
Świecie nasz -
Daj nam wiele jasnych dni!
Świecie nasz -
Daj nam w jasnym dniu oczekiwanie!
Świecie nasz -
Daj ugasić ogień zły!
Świecie nasz...


Świecie nasz, świecie nasz,
Chcę być z Tobą w zmowie,
Z blaskiem twym, z siłą twą,
Co mi dasz - odpowiedz!



No! Odpowiedz!!!

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Wartościowa Przygoda

Świat jest taki wielki, piękny i niepowtarzalny, że akcję tej przygody można umieścić w każdym jego zakątku. To tylko niektórzy ludzie zamieszkujący ten najpiękniejszy ze światów są czasami dziwni i inni. Niestety tą niepożądaną dziwnością i innością.
Ku przygodzie ruszam często. Często zmieniam towarzyszy mych podróży. Tak mnie życie nauczyło. Taka tam jedna z mądrych zasad, by nie przywiązywać się za bardzo do ludzi i miejsc... a wtedy i ludzie,  i miejsca będą bliskie.
Za każdym razem, gdy ruszam ku przygodzie świat czeka na mnie z otwartymi bramami swych najpiękniejszych zakątków. Każde miejsce może być wytyczonym szlakiem, parkiem, rezerwatem. Tak też i teraz nie przywiązując się do miejsca, ani do konkretnych ludzi przeżyłam piękną i niepowtarzalną przygodę. Ludzie naturalnie są ważni w tej opowieści i we wszystkich innych opowieściach. Miejsca również.  Przy takim założeniu poznaję wciąż nowych ludzi. Czasem dobrze mi tak, a czasem: "dobrze mi tak!".
Tym razem świat przygarnął mnie w jednym z piękniejszych swoich zakątków, z ludźmi, z którymi już kiedyś przemierzałam fragment Drogi. Instruktorska służba kazała nam podsumować kolejny harcerski rok. Zostałam zaproszona przez Namiestnictwo Harcerskie do udziału w kilkudniowym biwaku. Biwak przygotowały Druhna M. i Druhna E. Mają one niewyczerpane pokłady pomysłów na realizację pracy metodycznej, toteż z wielką radością przyjęłam zaproszenie.
Na dobry początek, jak to na początek - apel. Potem chwila zabawy, wspólne przyrządzanie i spożywanie kolacji, jak na prawdziwie harcerski biwak przystało. Potem kominek, gra nocna, capstrzyk, alarm nocny i Przyrzeczenie.
Początkowo planowałam wrócić do domu na noc, bo mi coś w plecy wlazło i bolało od rana, że, jak to Druh Tadeusz powiedział, nie było siły wyć z bólu. No, ale Druhna M. nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła, by dzień skończył się na tyle wczas, by komukolwiek zaświtała w głowie myśl o śnie. O powrocie do domu nie wspominając. Zajęcia dnia poprzedzającego skończyły się ok. 4-tej nad ranem, (w sam raz na Blusa o 4-tej nad ranem) a o 7:30 miałam odgwizdać pobudkę. Mój gwizdek i moje gwizdanie spodobały się Druhnie M. Oprócz gwizdania przydzieliła mi jeszcze gawędy wszelakie z tą najważniejszą, podczas Przyrzeczenia.

Scenariusz gry nocnej mogła wymyślić tylko Druhna M. /Biedne/ dzieciaki musiały iść kilkadziesiąt metrów drogą przez las, ciemną nocą, od punktu, do punktu i wykonywać polecenia, nim dotarły do Druhny E., która stojąc sama na końcu tej trasy w głębokim lesie, prawie umarła ze strachu. Od prawie umarłej Druhny E. /dzielne/ dzieciaki wracały już dwójkami. Harcerzem być, to jednak prze...gwizdane.
Nikt nie stchórzył.
Najmłodsze maluchy są w trzeciej klasie podstawówki. Wszystkie wróciły z tego lasu odmienione. Dumne z siebie i niepokonane.
To był dość spory kawał lasu do przejścia, w obcym miejscu, tylko z latarką w garści, własnym strachem i tym przekazanym przez koleżanki i kolegów, widziadłami kryjącymi za drzewami, szczekającymi we wsi psami, których szczekanie mogło pomylić się z wyciem wilka. Mnie tamtej nocy, ani żadnej innej, nie byłoby stać na taki wyczyn.
Toteż, gdy wszystkie buzie i oczy zamknęły się wreszcie w zasuniętych po uszy śpiworach, można było odgwizdać alarm nocny. Po to tylko, by całoroczną pracę potwierdzoną tym aktem wielkiego bohaterstwa, nagrodzić przyznaniem stopni harcerskich niektórym harcerkom i harcerzom oraz dopuszczeniem do złożenia i złożenia Przyrzeczenia Harcerskiego przez innych.

Mgły przelewały się przez ulicę na łąkę od południa. Pierwsze ptaki zaczęły stroszyć piórka i głośno oznajmiać to światu. Słońce, choć jeszcze za horyzontem, wyraźnie dawało znak, że zbliża się kolejny dzień. I w takiej magicznej chwili 13 osób z trzech drużyn powiedziało: "Mam szczerą wolę służyć Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłusznym Prawu Harcerskiemu."

Czy kto zdążył mieć jakie sny potem? Pewnie tak. Dzieciaki pewnie śniły o swoim wielkim bohaterstwie. O planach na przyszłość, o których tak pięknie mówiły podczas świeczkowiska. O swej pracy i umiłowaniu jasnej strony swojego ja. Pewnie wciąż czuły dłonie, związanych kręgiem braterskiej przyjaźni, przyjaciół harcerzy. I dobrze, bo wszystko to było im potrzebne, by rozegrać grę, w której jak w miejscowej legendzie, dobro walczy ze złem, a klejnoty i skarby mamią ludzi swym złudnym bogactwem.

Gra, do której scenariusz zrodził się i powstał w głowach Druhny M. i Druhny E., była wspaniała. Zajęła kilka godzin. Przebiegała w malowniczej scenerii Rezerwatu Przyrody  i pozwoliła uczestnikom poznać spory kawałek historii tych dziewiczych dla nas, choć niedalekich terenów, niezliczoną ilość razy przejść Rezerwat tam i z powrotem, od punktu, do punktu i poznać wszystkie jego osobliwości.
Byłam w tej grze "Zwykłym Człowiekiem", który w tej swojej zwyczajności był niezwykły, bo dał Rycerzom cenną radę i miał wiedzę o miejscach, w których Rycerze mogliby się przydać, a poza tym poszukiwała go Kasia z legendy. Kasię nieco omamiły skarby i drogocenne kamienie. Stała się więźniem Diabła Boruty. W lesie grasowali Zbójcy od Złego Zbója, słynnego na całą okolicę, ale gdy otarli się o śmierć postanowili się zmienić. To dlatego Rycerze nie mieli już czego szukać w okolicy. Trzeba było tylko przekupić Borutę...
Ale wymagało to wielogodzinnego biegania po lesie, który w tym miejscu był Rezerwatem Przyrody z tymi swoimi osobliwościami.

Świat kryje w sobie tyle niespodzianek. Daje tak wiele możliwości i niejednokrotnie zaskakuje przedziwnymi rozwiązaniami. Czego doświadczyłam z pokorą.
Ważne by nasi wychowankowie uwierzyli, że świeci w nich Światło, które powinni rozprzestrzeniać na innych. To jest najlepszy sposób na zmianę świata. I na nauczenie ludzi wiary w drugiego człowieka.

Jak nas widzą, tak nas piszą

Zachęcam do przeczytania, bo sama w najmniejszym stopniu nie ujęłabym tego, tak, jak ujął to autor (bajki).
http://stukam.pl/2011/06/06/lustereczko-bajka/

Któryś z morałów może przecież dotyczyć mnie. A może też całkiem kogoś innego? I może dotyczyć całkiem innej bajki i całkiem innej królowej.
Jednak wielu ludziom w świecie przytrafiają się podobne przygody. Może to jest tak, że na jeden dzień przygotowany był jednakowy scenariusz dla wszystkich i wszystkim ludziom na świecie przydarzyło się to samo, tylko nie wszyscy sumiennie i z należną uwagą przyswoili treść dzisiejszej bajki?

O zrozumienie morału każdej bajki, proszę.
Za każdą bajkę, dziękuję.
W próżności się nie pławić, obiecuję.

Lorica, czyli Pancerz świętego Patryka

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!


Zakładam dziś na siebie potężną moc wezwania Imienia Trójcy Świętej,
moc wiary w Trzy Osoby, moc wyznania, że Osoby Stwórcy są Jednością.


Zakładam dziś na siebie
moc Chrystusowego narodzenia i chrztu,
moc Jego ukrzyżowania i złożenia do grobu,
moc Jego zmartwychwstania i wniebowstąpienia,
moc Jego zstąpienia na ziemię na ostateczny sąd przeznaczenia.


Zakładam dziś na siebie 
moc miłości cherubinów,
moc posłuszeństwa aniołów,
moc posługi archaniołów,
moc nadziei na zmartwychwstanie i spotkanie z nagrodą,
moc modlitwy patriarchów,
moc nauki apostołów,
moc wiary wyznawców,
moc niewinności dziewic,
moc uczynków ludzi prawych.


Zakładam dziś na siebie
moc niebios, światło słońca, blask księżyca,
splendor ognia, szybkość błyskawicy,
chyżość wiatru, głębię morza, stałość ziemi, twardość skał.


Powstaję dzisiaj w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!
Powstaję dzisiaj
Bożą mocą, która mnie prowadzi,
Bożą mocą, która mnie podtrzymuje,
Bożą mądrością, która mi przewodzi,
Bożym okiem, które na mnie patrzy,
Bożym uchem, które mnie wysłuchuje,
Bożym Słowem, które do mnie przemawia,
Bożą ręką, która mnie strzeże,
Bożą drogą, która rozwija się przede mną,
Bożą tarczą, która mnie osłania,
Bożymi zastępami, które mnie bronią
Przed zasadzkami złego,
Przed kuszeniem do złego,
Przed każdym, kto źle mi życzy
Z daleka czy z bliska,
Samotnie czy w tłumie.


Wzywam dziś wszystkie te moce:
Stańcie pomiędzy mną, a złem!
Stańcie przeciwko każdej okrutnej, bezlitosnej sile,
Co zagraża mojemu ciału i duszy,
Przeciwko zawołaniom fałszywych proroków,
Przeciwko mrocznym zasadom pogaństwa,
Przeciwko fałszywym prawom heretyków,
Przeciwko występkom bałwochwalstwa,
Przeciwko zaklęciom czarownic, kowali i czarnoksiężników,
Przeciwko każdej wiedzy, która znieprawia ciało i duszę człowieka.


Chryste chroń mnie dziś od trucizny, od spalenia, od utopienia, od zranienia.
Chroń mnie, póki nie przyjdzie moja nagroda w obfitości.


Chrystus ze mną,
Chrystus przede mną,
Chrystus   za mną,
Chrystus we mnie,
Chrystus pode mną,
Chrystus nade mną,
Chrystus po mojej prawicy,
Chrystus po mojej lewicy,
Chrystus, gdy się kładę,
Chrystus, gdy siadam,
Chrystus, gdy powstaję!

Chrystus w sercu każdego, kto o mnie myśli,
Chrystus w ustach każdego, kto o mnie mówi,
Chrystus w oczach każdego, kto mnie widzi,
Chrystus w uszach każdego, kto mnie słyszy.

Powstaję dzisiaj
potężną mocą wezwania Imienia Trójcy Świętej,
mocą wiary w Trzy Osoby,
mocą wyznania Jedności Osób
Stworzyciela stworzeń.
Zbawienie jest w Panu.
Zbawienie jest w Panu.
Zbawienie jest w Chrystusie.
Pozwól, o Panie, aby zbawienie było zawsze z nami.

Amen

Czasem

Czasem ziemia do swego łona przytula ludzi tragicznie okaleczonych, którym brak wiary w drugiego człowieka, dlatego we wszystkim, co robią inni, dopatrują się zamachu na swoje własne ja. Hmmm? Muszę sięgnąć po posiłki ze skarbnicy Ksasa:

Hmmm, wszystkim się nie dogodzi. (Fineasz i Ferb)

Dla wszystkich, którym trudno w życiu, powyższy tekst "Lorica".  
Mi dziś nieco trudno.

czwartek, 2 czerwca 2011

Krasnoludki i Puchatki

Jak ja kocham moje życie. To znaczy, najbardziej kocham w nim to, że ciągle robię coś nowego i coś innego. Każdy dzień jest nowy. Dlatego wchodzę w każdy dzień z wielkim oczekiwaniem, co mnie w nim zadziwi.
Przedszkolaki wysysają ducha. Tego dowiedziałam się dzisiaj.
Cudownie jest mieć do czynienia z Przedszkolakami w mojej pracy w Hotelu, bo jednorazowo jest ich niewiele. Przy niewielkiej ilości Przedszkolaków można sprostać wszystkiemu. Nawet, gdy pośród nich zjawi się Duży Chłopiec, wyrywający z karku pojedyncze włosy i połykając ja dziwi się wszystkiemu tak, jak nikt inny na świecie się nie dziwi i cieszy się ze wszystkiego tak, jak nikt inny na świecie się nie cieszy. Można wtedy ze spokojem przyjąć i zrozumieć, gdy podczas czytania bajki Mała Dziewczynka wstanie i powie: "A ja umiem tańczyć jak baletnica", po czym natychmiast demonstruje swoje umiejętności. Mała Dziewczynka faktycznie tańczy, jak baletnica i wszyscy zachwycają się jej tańcem, ale tylko do chwili, w której sami nie zaczną prezentować swoich umiejętności. Prezentować werbalnie i za pomocą motoryki. Moje zadziwienie przechodzi w zadziwienie, następnie w wielkie zadziwienie, by przejść w jeszcze większe zadziwienie. Nie mam zdolności podobnych Przedszkolakom i nie mogę ich w tym momencie zademonstrować, więc tylko się dziwię.
Kiedy weszłam przed kilkoma laty do przedszkola z Betlejemskim Światłem Pokoju i opowiadałam Przedszkolakom o Dzieciątku/Dzidziusiu i Czuwaniu/Czekaniu, o Jasności/tym Światełku i Miłości/Mamy, Taty i naprawdę miałam wrażenie, że słuchają z zapartym tchem, jedna z dziewczynek wstała i powiedziała: "Proszę panią, a ja mam na imię Eliza. Ładnie prawda?" I w jednej sekundzie poznałam ładne imiona pozostałych Przedszkolaków. Przy czym Przedszkolaki prędko sprawdziły, czy jestem pojętną uczennicą i odpytały mnie ze znajomości ich imion.
Filozoficzna odpowiedź Małego Chłopca, który na pytanie, gdzie mieszka, odpowiedział: "Mieszkam dwie bajki stąd" utkwiła mi w pamięci na zawsze i każe patrzeć na ten Mały Ludek ze szczególnym szacunkiem.
Dzisiejsze Przedszkolaki skupione w dwóch formacjach: "Puchatków" i "Krasnoludków" dokładnie obrazowały poruszanie się cząsteczek w dochodzącej do wrzenia wodzie. Jeden z "Krasnoludków" rozpłakał się, gdy zapytałam, jak ma na imię. Mały spryciarz orientuje się w prawach wynikających z ustawy o ochronie danych osobowych. Miał prawo się rozpłakać i już. Tak, jakby wspólne miano "Krasnoludków" mi nie wystarczyło! Mi, instruktorce harcerskiej! A starszak "Krasnoludek" myślał, że przyjeżdżając na wycieczkę do Stanicy Harcerskiej znajdzie zrozumienie dla konieczności i potrzeby stosowania "leśnych imion", przydomków i przezwisk.
Panie Przedszkolanki, które przyjechały do opieki nad Przedszkolakami, szybko znalazły cudowny środek na zmniejszenie wrzenia wśród swoich podopiecznych. Gdy padło hasło: "Kto chce zobaczyć, jakie tam w środku są łóżka?", temperatura na chwilę malała i Przedszkolaki zwartym szeregiem wspólnego działania na krótki moment usypiały czujność dorosłych. W tym przypadku myślałam, jak Przedszkolaki - też nie znosiłam spania w przedszkolu. Można się było przerazić takiego hasła, zwłaszcza na wycieczce.
Nie skomentuję dzisiejszego dnia inaczej, jak: Przedszkolaki wysysają ducha.
Jak ja kocham moje życie!

Druh Tadeusz

Rocznik 1928. Urodziłam się dwa lata po tym, jak uzyskał stopień harcmistrza. Całe życie zawodowe i społeczne związał z dziećmi. Dwa lata temu wstąpił na obóz letni do Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach. Spodenki typu "pumpy", biały podkoszulek koszula flanelowa, elegancko włożona w spodnie. Na nogach skarpety i sandały sportowe. Plecak pamiętający zapewne czasy nadania stopnia harcmistrza. Kursowym autobusem przyjechał na wędrówkę górską ze znajomymi, którzy przybyli z centralnej Polski. Po powrocie z gór przyszedł do Stanicy. Zaraz zrobiło się go wszędzie pełno. Głównie za sprawą tego, że mając kłopoty ze słuchem, sam głośno mówi. Głos ma tubalny. Dowcip cięty. Po obiedzie rozsiadł się z dziećmi na ziemi na górnym holu i grał z nimi w bierki. O, jak komenderował i przewodził w grze! Pilnował przestrzegania reguł. Dzieciaki o dziwo spotulniały, jak baranki, choć w innych okolicznościach zakładałyby zapewne proces sądowy o nieuczciwość przeciwników, lub o to, że ktoś samozwańczym sędzią się okrzyknął. Zajął nam Druh Tadeusz dzieci na całe deszczowe popołudnie.

Potem uczestniczył w kominku, podczas którego odwiedził nas duch "Siwej Brody". "Siwa Broda" przed laty był jednym z inicjatorów wybudowania Stanicy. Może określenie przed laty, nie odzwierciedla faktycznego czasu w historii naszego harcerskiego Domu. Stanica została oddana do użytku w roku, w którym urodził się Druh Tadeusz.
Przy kominku, jak wszyscy, Druh Tadeusz siedział na podłodze na górnym holu (wciąż padał deszcz), choć krzesło przyniesione specjalnie dla niego stało obok. Wtedy już nie przewodził. Wsłuchał się w słowa gawędy i wspomnienia "Siwej Brody". Zapatrzony w płomień świecy wspominał zapewne swoje dzieje na obozach w tym miejscu. Nie zdradził o czym myślał.
Przespał dwie noce na łóżku w jednym ze stanicznych pokoi, pożegnał się, założył sandały, "pumpy", koszulę flanelową, wziął swój plecak i ruszył do domu. Bo córce skończył się urlop, a wakacje, więc nie ma z kim dzieci zostawić.
Praca Hufcowej Komisji Stopni Instruktorskich byłaby uboższa, bez udziału Druha Tadeusza. Przez kilka ostatnich lat przewodniczył nawet tej pracy. Ostatnio złożył rezygnację, bo ma kłopoty ze zdrowiem. Zdarzało mu się zemdleć, ma straszne zawroty głowy, więc nie chce zaniedbać czegoś ważnego. Zdał funkcję.
A dzisiaj, zagadnięty o zdrowie, głośno, by sam siebie mógł usłyszeć, powiedział:

- Ano, już mnie ta noga tak bardzo nie boli, bo czasem bolała, że nawet siły nie było wyć. Zawroty głowy mam. Czasem jak idę, to mi nogę tak szurnie na bok i prawie się przewracam. Zawroty głowy mam. A jak się położę, to długo muszę się łóżka przytrzymać, bo mi się wydaje, że spadam. Takie zawroty głowy mam. No, lekarze badają, co mi jest. Ja nie wiem. Córka się o to martwi. Dali mi jakieś dwie pastylki do łykania co dzień. Ja w życiu leków żadnych nie brałem. A teraz dwie pastylki! Drugi lekarz pewnie dołoży następne dwie. Ale, to nie mój problem, tylko ich! Niech się oni martwią.

Machnął ręką i dziarskim krokiem zszedł po schodach.

Wciąż mam cudownych nauczycieli, którzy są prawdziwymi mentorami.




środa, 1 czerwca 2011

Bardzo nam trzeba dzieckiem być


Jak bardzo nam trzeba dzieckiem być, by przyjąć i pokochać świat?!
Jak bardzo nam trzeba dzieckiem być, by przyjąć, pokochać i zrozumieć człowieka?!
Jak bardzo nam trzeba dzieckiem być, by przyjąć, pokochać, zrozumieć i zaakceptować inność?!
Jak bardzo nam trzeba dzieckiem być, by przyjąć, pokochać, zrozumieć, zaakceptować i wyznać, że jest w nas jednocześnie i marność i wielkość?!
Jak bardzo nam trzeba dzieckiem być, by przyjąć Miłość?!

Bardzo nam trzeba dzieckiem być.

Dziecko pokłada całą ufność w matce i ojcu.
Dziecko codziennie patrzy na świat od nowa.
Dziecko przyjmuje wszystko, co mu zadano.
Dziecko kocha bezwarunkowo i bezgranicznie.
Dziecko jest czyste w myślach i uczynkach.
Dziecko ma wielkie serce.
Dziecko rodzi miłość i czułość.
Dziecko ma duszę anielskiej podobną.
Dziecko potrafi dawać i brać.
Dziecko radość sieje w świecie.
Dziecko dziwi się wszystkiemu i nie dziwi się niczemu.
Dziecko jest tym ukochanym dzieckiem, Marnotrawnym Synem i właśnie dlatego nam trzeba dzieckiem być.


"Dziecko jest ojcem dorosłego człowieka"
                                                                   Janusz Korczak